W czyim interesie grają Polacy?
I tak musimy wygrać z Czechami. Nieważne jak zagra Zeus z Rusem czy Rus z Zeusem. Musimy wygrać z knedlikami, pepikami lub naszymi południowymi sąsiadami (niepotrzebne, ze względu na niepoprawność polityczną lub jej odwrotność, skreślić). Z Rusem zremisowaliśmy. Jedni powiedzą, że to zwycięski remis. Inni będą utrzymywać, że można było wygrać z palcem w nosie (ach, ta poprawność polityczna). Ja mam to gdzieś i oczywiście nie chodzi o poprawność polityczną. Tę jeszcze bardziej głęboko cenię. Chodzi mi o ten remis. Otóż, nie ma co roztrząsać. Remis to jest remis. Bramkowy czy bezbramkowy. Bez znaczenia. Martwi mnie to, że remis z Rusem w opinii Lecha zawsze jest zwycięski. Bośmy się podobno potędze nie dali i remis czcimy. Remis jest oczywiście dużo bardziej korzystny niż porażka, ale równie mu daleko do zwycięstwa. Ja chcę zwycięstw. My chcemy zwycięstw. Tego bardzo nam brakuje. I polskiej reprezentacji, i wszystkim Polakom.
Jest w naszym kraju pewna grupa ludzi, która dawno tę oczywistą prawdę zrozumiała i postanowiła ze sprzedawania nadziei na rychłe zwycięstwa zrobić biznes. Biznes tak się rozkręcił, że grupa zdobyła, trzyma i rozszerza władzę w kraju. Potrafi wmówić ludziom nie tylko to, że remis jest zwycięski, ale nawet to, że pasmo porażek jest w swej istocie zwycięstwem. Co więcej, wmówiła wielu Polakom, że tylko ta ekipa jest w stanie wygrywać. Ciekaw jestem, jak długo jeszcze Polacy dadzą się nabierać? Kiedy wreszcie powiedzą tej ekipie, że chcą prawdziwych, a nie piarowskich zwycięstw? I kiedy wreszcie, tak jak w normalnym kraju, po serii porażek selekcjoner straci robotę i pojawi się taki, który potrafi zbudować drużynę zdolną odnosić zwycięstwa, wzbudzić respekt w Europie?
Jeśli chodzi o polską piłkę nożną, to Franciszek Smuda jest na dobrej drodze. Nadzieje, jakie wiążą Polacy z reprezentacją, którą zbudował, mają podstawy w faktach. Jest kilku świetnych piłkarzy, kilku bardzo dobrych rzemieślników i grupa młodych zawodników, którzy potrafią grać w piłkę, a nie tylko rżnąć w gałę. Mecze Polaków już nie przypominają obrony Częstochowy. Taktyka biało-czerwonych już nie opiera się na tzw. wyekspediowaniu piłki do przodu z nadzieją, że napastnik futbolówkę dopadnie i jakoś wepchnie ją do bramki. Oni naprawdę grają. Ale jest jeszcze inna ważna rzecz, która wlała w moje serce prawdziwą nadzieję, że razem z biało-czerwonymi będziemy cieszyć się ze zwycięstw, nawet jeśli nie na tych, to już na kolejnych mistrzostwach. Otóż przed meczem Polski z Rosją Ludovic Obraniak, Sebastian Boenisch, Eugen Polanski i Damien Perquis śpiewali Mazurka Dąbrowskiego tak, jakby nauczyli się słów polskiego hymnu w dzieciństwie. Śpiewali swój, czyli nasz hymn. A potem jeszcze z zachwytem podziwiałem, jak Perquis z kontuzjowaną ręką i z dziurą w nodze po ruskim korku walczył tak, jak walczy się za Ojczyznę.
I możecie kręcić nosem, że w patos popadłem, że jakieś plemienne instynkty się we mnie odzywają, że futbol to taka bardziej pokojowa odmiana wojennej rywalizacji między archaicznymi państwami narodowymi. Nie interesują mnie socjologiczno-politologiczne bajdurzenia. Zwycięstwa niemieckich piłkarzy są w interesie Niemiec, niemieccy przedsiębiorcy reprezentują interesy Niemiec, niemieccy politycy działają w interesie Niemiec. Podobnie jest w przypadku Francuzów, Anglików, Rosjan, Czechów czy Greków. I tak powinno być w przypadku Polaków, Wysoka Izbo, Rado Ministrów, szanowni eurodeputowani i reszto elity. Tak to wygląda w Europie.
Jeden z Drugą:)