Solidar Śląsko Dąbrow

Tanią siłą roboczą nie zbudujemy dobrobytu

W III RP zlikwidowano ponad jedną trzecią zakładów przemysłowych zbudowanych w PRL. Dorobek kilku pokoleń Polaków zmarnowano w bardzo krótkim czasie…
– Niektóre gałęzie przemysłu, jak np. branża elektroniczna, zostały zlikwidowane praktycznie w całości. W przemysłach tzw. wysokiej techniki zatrudnienie spadło dwukrotnie. To jest świadectwo upadku. Z kolei to, co w Polsce zostało, to głównie montownie oraz produkcja podzespołów dla zachodniego przemysłu, opierająca swoje funkcjonowanie na taniej sile roboczej. 
 
Panaceum dla polskiego przemysłu miała być prywatyzacja. Tymczasem po wielu sprywatyzowanych przedsiębiorstwach dzisiaj nie ma nawet śladu. 
– Cała prywatyzacja była podporządkowana dwóm całkowicie błędnym i szkodliwym założeniom. Według pierwszego z nich byle jaki prywatny właściciel jest zawsze lepszy niż państwowy. W konsekwencji takiego myślenia zakłady przemysłowe oddawano za półdarmo różnym kombinatorom, cwaniaczkom lub przypadkowym osobom niemającym pojęcia o prowadzeniu produkcji i zarządzaniu przedsiębiorstwem. 
 
A drugie założenie?
– To przekonanie, że najlepiej sprzedać wszystko podmiotom zagranicznym. Uważano, że tacy „branżowi inwestorzy strategiczni” – jak to wówczas mówiono – przyjdą i będą rozwijać nasze zakłady. To jest wprost skandaliczna kompromitacja osób odpowiedzialnych wtedy za gospodarkę, szczególnie mam tutaj na myśli Leszka Balcerowicza i Janusza Lewandowskiego. Elementarna wiedza o biznesie mówi, że nie można oddawać firmy jej konkurentowi, bo ten najprawdopodobniej zdegraduje ją do poziomu podrzędnego kooperanta lub zlikwiduje. Przykładów wrogich przejęć, gdzie zagraniczne firmy kupowały polskie zakłady tylko po to, aby pozbyć się konkurenta i przejąć jego rynek zbytu, można wskazać setki.
 
Masową wyprzedaż polskiego przemysłu do dzisiaj przedstawia się często jako dziejową konieczność. Proces, dla którego nie było żadnej alternatywy. Czy rzeczywiście tak było? 
– To kompletne głupstwo. Chińczycy nie poddali się tej presji, zachowali własne przedsiębiorstwa, inwestowali we własny rozwój i to się im opłaciło. Alternatywnych dróg było wiele. Jedną z nich jest choćby prywatyzacja pracownicza. Wiele firm, gdzie ten schemat wdrożono, funkcjonuje do dzisiaj i świetnie sobie radzi.
 
Może więc wyprzedaż była konieczna z powodu zapóźnienia technologicznego polskich przedsiębiorstw? Opinia, według której PRL pozostawił po sobie wyłącznie złom, jest dość powszechna… 
– Na początku lat 90-tych polskie przedsiębiorstwa znajdowały się w różnej kondycji. Niektóre rzeczywiście były bardzo przestarzałe. Jednak nawet te najsłabsze stanowiły bazę do rozwoju. To były budynki, lepsze lub gorsze wyposażenie techniczne oraz przede wszystkim ludzie. Ten kapitał zmarnowano. Weźmy na przykład stocznie. Kiedyś podczas spotkania w ambasadzie Norwegii, pan ambasador mówił, że polscy stoczniowcy są z pocałowaniem ręki zatrudniani w norweskim przemyśle stoczniowym, bo to po prostu znakomici fachowcy. 
 
Wśród przedsiębiorstw, które nie przetrwały transformacji były też zakłady stosunkowo nowoczesne, modernizowane w latach osiemdziesiątych…
– Zgadza się. Z tym, że oprocentowanie kredytów zaciągniętych na tę modernizację w latach 80-tych, po zmianie ustroju, wzrosło dziesięciokrotnie. Radykalne podwyższenie stóp procentowych wymyślone przez Leszka Balcerowicza dotyczyło nie tylko nowych kredytów, ale również tych pobranych w przeszłości. To dobiło wiele przedsiębiorstw, które dodatkowo niemal z dnia na dzień utraciły wschodnie rynki zbytu. W takich warunkach nie przetrwałaby nawet najlepsza firma. 
 
Zabrakło rozsądnej polityki przemysłowej państwa i ochrony rodzimego przemysłu?
– Nie chodzi o żadną ochronę, ale o stworzenie warunków do normalnego funkcjonowania i rozwoju. Zamiast tego stworzono warunki do jak najszybszego upadku. Nie trzeba było wojny, sami wysadziliśmy w powietrze nasze fabryki. Ówczesną politykę przemysłową kolejnych rządów najlepiej podsumowują słynne słowa Tadeusza Syryjczyka, ministra w rządach Tadeusza Mazowieckiego i Jerzego Buzka, według którego najlepszą polityką przemysłową jest jej brak. Za mówienie takich rzeczy polityk zajmujący rządowe stanowisko powinien natychmiast zostać zdymisjonowany. Niestety taki sposób myślenia dominował w Polsce przez wiele lat. 
 
Jego konsekwencją dzisiaj jest ogromne bezrobocie, niskie wynagrodzenia oraz gigantyczna emigracja zarobkowa. Do tego dochodzą miliardy złotych co roku transferowane z Polski za granicę. 
– Zagraniczny kapitał, który tutaj wszedł, chce jak najszybciej odzyskać zainwestowane pieniądze. Sposobów na wypompowywanie tych pieniędzy jest bardzo wiele. Tzw. ceny transferowe, ogromne opłaty licencyjne czy wynagrodzenia za usługi consultingowe płacone przez polskie spółki-córki na rzecz zagranicznych central – to tylko kilka przykładów. W ten sposób z Polski co roku wypływa ok. 70 mld zł. To gigantyczna kwota, większa np. niż budżet NFZ i znacznie przewyższająca nasz deficyt budżetowy.
 
Da się temu jakoś przeciwdziałać? 
– Jedną z naczelnych zasad Unii Europejskiej jest swobodny przepływ kapitału, ale to nie oznacza, że ma on być nieopodatkowany, a tak dzieje się w przypadku pieniędzy drenowanych z Polski. Trzeba przede wszystkim uporządkować i uszczelnić system podatkowy. Gdyby te 70 mld zł było normalnie opodatkowane, zmniejszyłby się deficyt budżetowy i państwo polskie zaczęłoby lepiej funkcjonować. 
 
Jeszcze lepiej funkcjonowałoby, gdyby udało się odbudować przemysł. W debacie publicznej coraz częściej pojawia się postulat reindustrializacji polskiej gospodarki… 
– Zniszczyć przemysł było bardzo łatwo, odbudować będzie znacznie trudniej. Sprawy nie ułatwia nasze członkostwo w Unii Europejskiej. Bogate kraje Unii nie potrzebują konkurencji w postaci silnego polskiego przemysłu. One potrzebują kraju będącego dużym rynkiem zbytu dla ich produktów, w którym dodatkowo można tanio prowadzić produkcję podzespołów oraz otwierać montownie. Reindustrializacja polskiej gospodarki to ogromne wyzwanie na miarę budowy Centralnego Okręgu Przemysłowego przed wojną.
 
Może warto zacząć od wspierania już istniejących polskich przedsiębiorstw. Np. zamiast Pendolino kupować pociągi bydgoskiej Pesy?
– To sztandarowy przykład, jak można wydać górę pieniędzy na coś, co można było równie dobrze i dużo taniej wyprodukować w Polsce, dając pracę polskim robotnikom, inżynierom i rozwijając polską myśl techniczną. Aby odbudować przemysł, potrzebna jest wola polityczna. Sama wola oczywiście nie wystarczy, ale bez niej nie da się ruszyć z miejsca. Obecna ekipa rządząca takiej woli nie ma, co udowadnia na każdym kroku.
 
Jaka przyszłość czeka polską gospodarkę, jeżeli nie uda nam się odbudować przemysłu?
– Tanią siłą roboczą nie zbudujemy dobrobytu. Polacy mało zarabiają, niskie wynagrodzenia generują niewielki popyt, co z kolei przekłada się na niskie wpływy budżetowe z tytułu podatków, itd. W efekcie mamy słabe, niewydolne państwo i ubogie społeczeństwo. Aby to się zmieniło, ludzie muszą więcej zarabiać, a te dobrze płatne, stabilne miejsca pracy powinny być tworzone w przemyśle, którego trzon powinny tworzyć duże przedsiębiorstwa. Silnej gospodarki nie zbudujemy na małych i średnich przedsiębiorstwach – tym średnim trzeba dać szansę na rozwój, by wskoczyły do kategorii dużych. Bez własnego przemysłu będziemy krajem egzystującym na peryferiach Unii Europejskiej. Pozostaniemy daleko w tyle za państwami zachodnimi, a młodzi ludzie nie będą widzieli dla siebie perspektyw i nadal będą uciekać z Polski.
 
Z prof. Jerzym Żyżyńskim z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego rozmawiał Łukasz Karczmarzyk
 

Dodaj komentarz