Lepiej inwestować w energetykę węglową, niż w farmy wiatrowe
Farmy wiatrowe nie są już tak lukratywnym biznesem, jakim były jeszcze kilka lat temu. Nowe wiatraki przynoszą straty. W polskich realiach dotowanie energetyki wiatrowej nie ma żadnego sensu, ani ekonomicznego, ani ekologicznego.
Do niedawna inwestowanie w wiatraki stanowiło złoty interes. Farmy wiatrowe oprócz sprzedaży wyprodukowanego prądu czerpią zyski z tzw. zielonych certyfikatów, qczyli dokumentów potwierdzających wytworzenie energii elektrycznej za pomocą odnawialnych źródeł energii. Na mocy przepisów unijnych sprzedawcy energii elektrycznej w Polsce są zobowiązani wykazać się odpowiednim udziałem zielonej energii w bilansie energii dostarczonej do odbiorców. W przeciwnym razie grożą im surowe kary. Sprzedawcy energii nie muszą jednak samodzielnie produkować energii z odnawialnych źródeł. Mogą kupić zielone certyfikaty na giełdzie lub bezpośrednio od wytwórcy energii ze źródeł odnawialnych, np. od właściciela farmy wiatrowej. Jak można się łatwo domyślić, dodatkowe koszty związane z zakupem zielonych certyfikatów przenoszone są na klientów, a więc finalnie każdy z nas dotuje farmy energetyczne, płacąc rachunki za prąd.
Jeszcze kilka lat temu cena zielonych certyfikatów wynosiła nawet 280zł za MWh i wedle wszelkich prognoz miała nadal rosnąć. Dzięki temu inwestycje w farmy wiatrowe zwracały się w ciągu kilku lat. Sytuacja uległa jednak diametralnej zmianie. Dynamiczny rozwój energetyki wiatrowej spowodował, że na rynku znalazło się zbyt dużo zielonych certyfikatów, co z kolei doprowadziło do ogromnego spadku ich ceny. Obecnie wynosi ona niewiele ponad 23 zł za MWh.
Z danych Agencji Rynku Energii wynika, że w ubiegłym roku 70 proc. farm wiatrowych odnotowało straty na działalności energetycznej w łącznej wysokości 3 mld. zł. W ocenie prof. Władysława Mielczarskiego, eksperta w dziedzinie elektroenergetyki, choć ta kwota jest mocno przesadzona, faktem jest, że nowe instalacje wiatrowe przestały być opłacalnym biznesem. – Starsze farmy wiatrowe wciąż przynoszą bardzo dobre dochody z dwóch powodów. Po pierwsze są to instalacje z drugiej ręki, które zostały sprowadzone niemal po cenie złomu z Europy Zachodniej, gdzie zostały wcześniej wyeksploatowane. Po drugie właściciele tych farm wiatrowych zawarli wcześniej z firmami energetycznymi długoletnie umowy dotyczące sprzedaży zielonych certyfikatów, kiedy ich cena wynosiła ok. 280 zł/MWh. Takie umowy zawarł m.in Tauron czy Enea. Teraz koncerny energetyczne próbują różnymi metodami się z tych umów wycofać, ale jest to raczej nieskuteczne. Natomiast rzeczywiście, jeżeli ktoś w ostatnim czasie zainwestował w nową instalację wiatrową i nie ma długoterminowego kontraktu z firmą energetyczną, to w zeszłym roku odnotował stratę – tłumaczy ekspert z Politechniki Łódzkiej.
Jak wskazuje prof. Mielczarski, obecny model funkcjonowania energetyki wiatrowej oparty w głównej mierze na dotacjach nie ma większego sensu. – Odnawialne źródła energii powinny działać na normalnym rynku, gdzie raz się zarabia, a raz traci. Nie powinniśmy ich dotować, a te dotacje są olbrzymie. W 2015 roku bezpośrednie dotacje wyniosły 5 mld zł, a dotacje pośrednie poprzez utrzymywanie rezerw w elektrowniach węglowych można szacować na 3 mld. Razem daje to 8 mld zł i ta kwota cały czas rośnie – mówi prof. Władysław Mielczarski.
Choć zwolennicy dotowania energii ze źródeł odnawialnych twierdzą, że jest to konieczne z uwagi na wymóg ograniczenia emisji CO2 nałożony na nasz kraj przez unijną politykę klimatyczno-energetyczną, ten cel można osiągnąć w inny, znacznie bardziej opłacalny sposób. – Ograniczenie emisji poprzez źródła odnawialne to jeden z najdroższych sposobów. Lepiej jest inwestować np. w nowe elektrownie węglowe. Każdy nowy blok węglowy ma emisję mniejszą rzędu 20 proc. – zaznacza ekspert w dziedzinie elektroenergetyki.
Rozwijanie nowoczesnej energetyki węglowej ma również kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa energetycznego rozumianego jako stabilne i ciągłe dostawy energii na potrzeby gospodarstw domowych i gospodarki po akceptowalnych cenach. W naszych warunkach klimatycznych nie zapewni nam tego ani wiatr ani fotowoltaika. – Zostają nam trzy technologie: gaz, atom i węgiel. Elektrownie nuklearne są bardzo drogie i trudno sobie wyobrazić, że będzie nas na nie stać. Gaz w Europie też jest drogi, do czego dochodzi jeszcze problem uzależnienia się od jego dostaw. Zostaje nam węgiel. Możemy całymi dniami mówić o różnych planach i programach dotyczących energetyki, ale pod koniec dnia i tak wszyscy będziemy się cieszyć, że elektrownie węglowe pracują i że mamy w domu prąd. Tak będzie jeszcze przez dziesiątki lat – konkluduje prof. Władysław Mielczarski.
Łukasz Karczmarzyk