Solidar Śląsko Dąbrow

Komu zamiecie, komu zawieje?

Kiedy spadnie, gdzie spadnie, ile tego spadnie i jak długo poleży? Tego najstarsi górale nie wiedzą, choć zapewniają, że będzie dobrze. Tymczasem bez znajomości dnia oraz godziny tzw. ataku zimy, lepiej w domu siedzieć. Zważywszy na fakt, że atak zimy bywa często dziesięciocentymetrową warstewką śnieżynek, lepiej poszukać innych emocji, innych rozrywek.

A jak już faktycznie nasypie tak, że po kolana byś brnął, to też nigdzie się nie ruszaj. Bo i po co? Na drogach niebezpieczeństwo. Albo bandyci za kółkiem, albo korki. Na miejscu też charakterystycznie. Dawnych zbójników z ciupagami zastąpili miejscowi handlarze szemranym towarem i stołeczni rozbójnicy z inflacją. Nie wiadomo, kto bardziej cygani, ale takie dwa w jednym powoduje, że chce się z owych górskich kurortów jak najszybciej wyjechać tam, gdzie jest jakaś cywilizacja. Chęć jak najszybszego wyjazdu w tereny łagodniej pofałdowane potęguje tłum różnych, dziwnych ludzi, zachowujących się jak podopieczni różnych ośrodków zamkniętych na nieuzasadnionej przepustce.

W tym roku mija dwudziesta, okrągła jak plastikowe jabłuszko rocznica wprowadzenia w Polsce dywersyfikacji terminów ferii zimowych. Polega to na tym, że różne województwa mają różne terminy ferii. Dzięki temu w górach ma być z jednej strony luźniej, a z drugiej właściciele i pracownicy górskiej branży turystycznej mają więcej zarobić. Pierwszy rok nowego rozwiązania był falstartem, bo większość województw, w tym najludniejsze i mające najwięcej stosunkowo zamożnych mieszkańców, czyli mazowieckie i śląskie wybrały ten sam termin. Co to oznaczało w Tatrach i Beskidach, nikomu chyba nie trzeba tłumaczyć. W następnych latach już układano to sensowniej. A w każdym razie chyba bardziej się starano, aby proporcjonalnie rozłożyć ruch turystyczny w polskich górach. Czyli, żeby góral był syty, a turysta cały.

Niewielu stać, aby w jednym roku wyjechać z rodziną na dwutygodniowe wakacje w lecie i dwutygodniowe ferie w zimie. Większość stoi przed koniecznością wyboru, czy przeznaczyć pieniądze na wyjazd letni, czy zimowy. I większość wybiera letni. Zresztą wydaje się, że większość rodziców podziela przekonanie, że ferie zimowe to takie dwa tygodnie luzu dla dzieci między semestrami. Organizujmy dzieciom wolny czas bez napinania się. To może być np. weekendowy wypad na narty, ale pod warunkiem, że będzie śnieg albo chociaż ujemna temperatura, która pozwoli naśnieżyć stok. To może być kilka wypadów na kryte lodowiska, jeśli ktoś lubi, no i modne ostatnio tzw. morsowanie. Można ewentualnie przedszkolakom poopowiadać, co samemu się robiło podczas ferii zimowych. Jak wielkie armie dzieci toczyły bitwy na śnieżki. Jak wielkie igloo się zbudowało i jak wielkiego bałwana, i że nos miał z marchewki, guziki z węgla, a czapkę z obitego garnka emaliowanego. I że nikt wtedy nawet nie pomyślał, że kiedykolwiek może zabraknąć węgla i śniegu.

Jeden z Drugą:)
źródło foto: yayimages.com