Kolejny cios dla gospodarki
W czasie, gdy polscy politycy kłócą się o to, kto ponosi odpowiedzialność za przyjęcie unijnego pakietu klimatyczno-energetycznego, Parlament Europejski wymierzył kolejny cios w polską gospodarkę. 3 lipca PE przyjął propozycję Komisji Europejskiej w sprawie tzw. backloadingu.
Zgodnie z zapisami unijnego pakietu klimatyczno-energetycznego od 1 stycznia 2013 roku zakłady energetyczne są zmuszone do zakupu praw do emisji dwutlenku węgla w ramach Europejskiego Systemu Handlu Emisjami (ETS). ETS w założeniu ma doprowadzić do wypełnienia zawartego w pakiecie planu 3×20, czyli redukcji emisji CO2 o 20 proc. do 2020 roku, zwiększenia udziału energii z odnawialnych źródeł do 20 proc. oraz zwiększenia o 20 proc. efektywności energetycznej.
W ocenie autorów unijnej polityki klimatycznej wprowadzenie opłat za emisje CO2 ma być ekonomicznym bodźcem dla przemysłu do ograniczenia emisji i uruchomienia inwestycji w niskoemisyjne technologie. W dokumentach bazowych prognozowano, że cena praw do emisji ukształtuje się na poziomie 30 – 35 euro za tonę CO2. Jednakże głównie z powodu zmniejszonego popytu na energię spowodowanego kryzysem gospodarczym cena ta jest znacznie niższa i oscyluje w okolicach 4 euro za tonę.
Straty przemysłu i budżetu
Dlatego też Komisja Europejska postanowiła interweniować na rynku ETS i zastosować tzw. backloading, instrument polegający na czasowym zawieszeniu sprzedaży 900 mln uprawnień emisyjnych z puli wyznaczonej na okres 2013-2020. 3 lipca propozycja KE została przegłosowana w Parlamencie Europejskim. Za przyjęciem backloadingu opowiedziała się m.in. Europejska Partia Ludowa, frakcja, w której zasiadają eurodeputowani Platformy Obywatelskiej i PSL. – Jeżeli to rozwiązanie wejdzie w życie, najprawdopodobniej wzrosną ceny energii, co przełoży się na obniżenie konkurencyjności polskiej gospodarki i powiększenie sfery ubóstwa. Istnieje poważne zagrożenie, że zakłady z branż energochłonnych przeniosą się po prostu do innych krajów, w których regulacje klimatyczne nie obowiązują – mówi Zbigniew Gidziński, ekspert Solidarności ds. polityki klimatycznej. Dodaje, że na backloadingu straci również budżet państwa. Pieniądze ze sprzedaży przydzielonych Polsce uprawnień emisyjnych zasilają państwową kasę. Wstrzymanie sprzedaży oznacza utratę dochodów budżetowych w wysokości szacowanej na ponad miliard zł do 2020 roku – podkreśla.
Trzeba budować koalicję
Los backloadingu nie jest jeszcze przesądzony. Decyzja o jego wdrożeniu musi zostać uzgodniona z Radą Europejską. – Jedyna możliwość odrzucenia backloadingu to zbudowanie większości blokującej w ramach Rady Europejskiej. Stąd niezwykle ważna staje się rola rządu, który powinien podjąć wysiłki zbudowania skutecznego bloku zdolnego odrzucić tę propozycję. Kluczową kwestią jest uzyskanie poparcia Niemiec, co może być skomplikowane z uwagi na zbliżające się tam wybory – zaznacza Zbigniew Gidziński.
Na razie rząd Donalda Tuska nie poinformował, jakie działania zamierza podjąć w sprawie backloadingu. Za to od ponad tygodnia pomiędzy politykami PiS i PO w mediach trwa wzajemne przerzucanie się odpowiedzialnością za przyjęcie unijnego pakietu klimatyczno-eneregetycznego. Donald Tusk w wypowiedziach dla mediów powtarza, że pakiet można było zawetować wyłącznie podczas europejskiego szczytu z marca 2007 roku, czyli za rządów Prawa i Sprawiedliwości, z kolei politycy partii Jarosława Kaczyńskiego zarzucają Tuskowi, że to w wyniku jego błędów zapisy pakietu są tak niekorzystne dla naszego kraju.
Polityków zabawy z prawdą
Jak było naprawdę? Dokumenty wskazują to jednoznacznie. W 2007 roku Polska rzeczywiście nie sprzeciwiła się unijnej polityce klimatycznej, jednak porozumienie przyjęte wtedy na szczycie Rady Europejskiej określało jedynie ramowe założenia europejskiej polityki klimatycznej. W konkluzji ze szczytu zapisano ponadto, że rokiem bazowym, w odniesieniu do którego realizowane będą cele redukcyjne, będzie rok 1990. Było to bardzo korzystne rozwiązanie dla naszego kraju, gdyż od tego czasu emisja CO2 w Polsce zmalała o 32 proc., co z nawiązką pokrywa unijne cele redukcyjne określone na poziomie 20 proc. Tak więc założenia polityki klimatycznej uzgodnione w marcu 2007 roku nie niosły ze sobą żadnych zagrożeń dla polskiej gospodarki.
Dopiero podczas szczytu Rady Europejskiej z grudnia 2008 roku, kiedy negocjowano szczegółowe zapisy pakietu klimatyczno-energetycznego, polska delegacja pod przewodnictwem premiera Tuska zgodziła się na to, aby datą bazową był nie jak wcześniej ustalono rok 1990, ale rok 2005. – To miało kolosalne znaczenie, bowiem różnica pomiędzy poziomem emisji w roku 1990, a tym z 2005 roku wynosi około 190 mln ton CO2. Oznacza to, że ogromny wysiłek, jaki nasz kraj włożył w redukcję emisji tego gazu w ostatnim dwudziestoleciu, trzeba w zasadzie zaczynać od nowa – mówi Zbigniew Gidziński.
Łukasz Karczmarzyk