Solidar Śląsko Dąbrow

Unijna dyrektywa wydrenuje 1,5 bln zł z naszych kieszeni

Koszt tzw. dyrektywy budynkowej przyjętej przez Parlament Europejski dla Polski wyniesie 1,5 biliona złotych. Nowe przepisy zakładają m.in. wprowadzenie w najbliższych latach zakazu ogrzewania gazem, olejem opałowym i węglem, obowiązku montowania fotowoltaiki na dachach czy dostosowania budynków do standardów zeromisyjności. Ci, których nie będzie na to wszystko stać, będą płacić kary.

1,5 bln zł to kwota tak absurdalnie wielka, że wymyka się wyobraźni zwykłego człowieka. To suma, przy której całe polskie zakupy zbrojeniowe lub budowa CPK wraz z całą infrastrukturą wyglądają jak drobne wydatki, którymi nie warto zawracać sobie głowy. Ten szacunkowy koszt wprowadzenia dyrektywy budynkowej został wyliczony jeszcze przez poprzedni rząd w dokumencie pod nazwą „Długoterminowa Strategia Renowacji Budynków” opublikowanym w lutym 2022 roku. Jednak to, co wtedy było raczej abstrakcyjnymi rozważaniami, dziś staje się bardzo realne. 13 marca Parlament Europejski przyjął dyrektywę EPBD (ang. Energy Performance of Buildings Directive). Dokument w obecnym kształcie musi jeszcze zatwierdzić Rada Europejska, czyli właściwi w danej kwestii ministrowie państw członkowskich. Głosowanie w Radzie będzie raczej formalnością. Do przyjęcia dyrektywy wystarczy zwykła większość głosów.

Dokręcanie śruby
Celem tego niezwykle kontrowersyjnego aktu prawnego jest doprowadzenie do zeroemisyjności całego sektora gospodarowania budynkami oraz budownictwa do 2050 roku. Choć na pozór może się to wydawać bardzo odległą perspektywą, dokręcanie klimatycznej śruby rozpocznie się już w najbliższych latach.


Od 2028 roku nowe budynki użyteczności publicznej muszą być bezemisyjne. Stare budynki mają być sukcesywnie poddawane renowacji. Od 2030 roku wszystkie nowe budynki, w tym prywatne domy będą musiały spełniać standard bezemisyjności. Już w przyszłym roku nie będzie można dotować zakupu niezależnych kotłów na paliwa kopalne, a w 2040 roku mają one być całkowicie wycofane. To oznacza, że właścicielom domów pozostaną w zasadzie jedynie prądożerne pompy ciepła. Co warte podkreślenia, montaż tych urządzeń w starszych nieruchomościach tak, aby mogły one efektywnie działać, wymaga de facto przebudowy całego budynku.

Zapłacimy najwięcej w UE
Naturalnie każdy chciałby mieszkać w nowoczesnych domach i korzystać z wyremontowanych budynków publicznych. Problem pojawia się, gdy zaczniemy liczyć koszty tych przymusowych renowacji. Jak wyliczyli eksperci francuskiego Instytutu Rousseau, w Polsce dostosowania do wymogów Zielonego Ładu będzie wymagać 83 proc. budynków. To najwięcej spośród wszystkich krajów UE.

Za renowacje budynków publicznych zapłacimy w podatkach. Na dostosowanie prywatnych domów do dyrektywy EPBD częściowo też prawdopodobnie zrzucimy się wszyscy, bo najpewniej zostanie wprowadzony jakiś system dopłat. Co jednak będzie z tymi, których mimo dotacji nadal nie będzie stać na wydanie kilkudziesięciu tysięcy zł, aby ich dom sprostał wymogom unijnych biurokratów? Na to pytanie odpowiedział już rzecznik resortu klimatu Hubert Rożyk w niedawnej rozmowie z portalem gazeta.pl. Pan rzecznik stwierdził otwarcie, że wobec osób, które nie zastosują się do dyrektywy budynkowej, będą stosowane „środki administracyjne”, czyli mówiąc po ludzku – kary finansowe.

Kredyty i podatki
Wystarczy spojrzeć na dane statystyczne dotyczące wielkości oszczędności Polaków, aby dojść do wniosku, że większość właścicieli domów będzie musiała wziąć wieloletnie kredyty, by wypełnić wymogi dyrektywy EPBD. Łatwo też przewidzieć, jak nowe unijne przepisy wpłyną na koszt wynajmu i sprzedaży mieszkań, które już obecnie są horrendalnie wysokie, czy koszty budowy nowych domów.
Po głosowaniu w Parlamencie Europejskim politycy w Polsce i sprzyjające im media zaczęli tradycyjnie przerzucać się odpowiedzialnością. Strona PiS publikuje, gdzie się tylko da listy, jak głosowali poszczególni posłowie. Z kolei strona KO i Lewicy powtarza, że zgodę na dyrektywę budynkową wydał Mateusz Morawiecki, gdy jeszcze był premierem. Poziom skomplikowania i wielostopniowość procesu legislacyjnego w UE sprawia, że w pewnym sensie i jedni, i drudzy mówią prawdą, a zarazem jedni i drudzy manipulują.

Wszyscy są winni
Tak. To prawda, że niemal wszyscy europosłowie KO i Lewicy wstrzymali się od głosu lub byli byli „za” przyjęciem dyrektywy. Z kolei eurodeputowani PiS głosowali „przeciw”. Jednakże prawdą jest również to, że Mateusz Morawiecki nie skorzystał z prawa weta podczas szczytu Rady Europejskiej w grudniu 2019 roku, gdy przyjmowano cel neutralności klimatycznej do 2050 roku, ani podczas szczytu w grudniu 2020 roku, gdy wyznaczono cel redukcji emisji gazów cieplarnianych o 55 proc. do 2030 roku. Gdyby na tych dwóch szczytach Rada nie wydała kierunkowej politycznej zgody na kolejne zaostrzenia polityki klimatycznej, dzisiaj nie byłoby ani Europejskiego Zielonego Ładu, ani pakietu Fit for 55, ani dyrektywy EPBD.

Mówiąc krócej, wszystkie rządy od wejścia Polski do UE były jednakowo uległe w kwestii unijnej polityki klimatyczno-energetycznej i wszystkie będą ponosić odpowiedzialność za gigantyczne zubożenie społeczeństwa, które ta polityka klimatyczna powoduje.

Łukasz Karczmarzyk
infografika własna