Solidar Śląsko Dąbrow

Październik miesiącem oszczędzania

Każdy, kto był członkiem Szkolnej Kasy Oszczędności, powinien pamiętać, że październik jest miesiącem oszczędzenia. Ja byłem i pamiętam. Miałem zieloną książeczką oszczędnościową. Pamiętam nawet dokładnie ostatnią sumę środków, jak to się dziś mówi, zgromadzonych przez 3 lata za pomocą drobnych wpłat i dużych wyrzeczeń. Było to 1536 zł. Jednak ówczesna nikła wartość złotówki i inflacja powodowały, że pieniądze na książeczce z zawrotną szybkością traciły swoją wartość, dlatego, choć pamiętam ostatnią sumę, nie pamiętam, na co ją wydałem. Czy była to szkolna wycieczka, czy książki, czy inny, mniej pożyteczny cel? Na pewno nie była to motorynka czy radiomagnetofon kasetowy, ówczesne przedmioty pożądania uczniów 8-letniej szkoły podstawowej. Zbyt niska suma. Koniec końców, mimo że cel był słuszny – nauczyć dzieci oszczędzania – efekt był raczej odwrotny. Kształtowało się w dziecku przekonanie, że choćby nie wiadomo jak oszczędzało, to i tak efekt wyrzeczeń będzie dramatycznie niewspółmierny do marzeń o tym, co kupimy za zaoszczędzoną górę grosza.

Oczywiście nie zamierzam tutaj wywodzić, że oszczędnościowa przygoda z SKO jest praprzyczną tego, że do dziś wielu z nas „pieniądze się nie trzymają”. Cel nauki oszczędzania był szczytny, ale żyliśmy w niewydolnym gospodarczo i zwasalizowanym kraju. W to, że systematyczne oszczędzanie czy systematyczna praca przynoszą po czasie efekty, wierzyły właściwie tylko dzieci. W mentalności dorosłego mieszkańca kraju nad Wisłą tkwiło przekonanie, że dla poprawy bytu, dla spełnienia marzeń potrzebny jest wielki skok na kasę, wyjazd na saksy, wygrana w „totka”, spadek, łut szczęścia, cokolwiek, ale niestety nie ciężka praca.

Po 1989 roku wydawało się, że skoro jesteśmy już prawie normalnym europejskim krajem, to nadeszły czasy, w których ciężka i uczciwa praca będzie normalną drogą do dobrobytu. Okazało się, że nie jest to takie proste. Brylowali wyznawcy powiedzenia, że pierwszy milion trzeba ukraść, cwaniacy, których jednym celem było dokonać skoku na kasę, „nachapać się”, pojechać na plecach naiwnych „roboli”. Okazało się, że ciężka i uczciwa praca nie jest kluczem do dobrobytu, bo choćbyś nie wiadomo jak ciężko pracował, to efekt końcowy jest loterią. Może to przynieść spodziewany efekt, ale równie dobrze może nic nie przynieść. Okazało się, że wyniesione z peerelu doświadczenie, iż klucze do dobrobytu to znajomości, złodziejstwo i cwaniactwo, jest też niestety doświadczeniem obywateli III RP. Za ten stan rzeczy odpowiadamy wszyscy, bo nie potrafiliśmy tak urządzić naszego kraju, żeby ciężka i uczciwa praca przynosiła owoce, a cwaniactwo i złodziejstwo było czymś nie tylko tępionym w sensie prawnym, ale też czymś absolutnie wstydliwym, a nie budzącym zazdrość, a co gorsza nawet podziw.

Pewnie niejeden pokiwa głową z politowaniem i powie, że zawsze tak było jak jest i nic się nie zmieni. Złodziejstwo rządzi. Otóż rządzi, bo przeciętny Kowalski nie wierzy, że może coś zmienić i jedyne na co liczy, to wygrana w totolotka, która pozwoli mu żyć na takim poziomie, jak żyje złodziejska kasta. A gdy jakimś cudem wygra, to na kolegów będzie spoglądał z góry, z pogardliwym uśmieszkiem radząc, aby sobie zaoszczędzili w SKO.

Jeden z Drugą:)

Dodaj komentarz