Solidar Śląsko Dąbrow

Nie ma zakładu, zostały pytania

W warszawskich Zakładach Radiowych im. Marcina Kasprzaka powstały m.in. pierwszy polski magnetofon szpulowy i pierwszy polski walkman. Kasprzak był jednym ze sztandarowych zakładów epoki Gierka. W czasach świetności jedna trzecia produkcji ZRK była eksportowana na zachód Europy.

Zakłady Radiowe im. Marcina Kasprzaka, powstałe w miejscu przedwojennej fabryki lampek elektrycznych Philipsa, otwarto oficjalnie 21 lipca 1951 roku. W tym samym roku zakład rozpoczął produkcję radioodbiornika Aga. Produkowaną na szwedzkiej licencji Agę montowano również w dzierżoniowskiej Fabryce Odbiorników Radiowych (późniejsza Diora), jednak mimo to popyt na te urządzenia znacznie przewyższał podaż.

Szarotka, Melodia, Żerań
W 1956 roku ZRK rozpoczęło produkcję radioodbiorników turystycznych. Jednym z pierwszych wytwarzanych w naszym kraju przenośnych urządzeń tego typu była Szarotka montowana na licencji Simensa. Szarotka mogła być zasilana z baterii lub za pomocą zasilacza sieciowego mającego kształt podstawki, na którym stał radioodbiornik. Podczas pracy „stacjonarnej” był zasilany z sieci przez wyprowadzone z zasilacza bolce zasilające. Wyjęcie radioodbiornika z podstawki powodowało włączenie zasilania bateryjnego. Na przełomie lat 1958-59 linię montażową opuszcza pierwszy polski szpulowy magnetofon własnej konstrukcji Melodia. W tym samym okresie w warszawskim zakładzie zaczęto produkować radia samochodowe Żerań.

Jedna trzecia na eksport
Od 1959 roku zakład zaczyna przeznaczać część swoich wyrobów na eksport. W latach 60-tych ZRK wyeksportowało 350 tys. radioodbiorników do 25 krajów na całym świecie, w tym do wysokorozwiniętych państw zachodnich, takich jak Stany Zjednoczone, Wielka Brytania czy Kanada.

Pod koniec lat 60-tych produkcję radioodbiorników przekazano innym zakładom, a ZRK skupił się na magnetofonach szpulowych. Dzięki zakupie licencji od niemieckiej firmy Grundig powstała seria magnetofonów ZK 100 przeznaczonych dla szerokiego grona odbiorców. Równolegle w pracowniach konstrukcyjnych powstała nowa grupa magnetofonów szpulowych rodziny ZK 200. W roku 1970 utworzona zostaje filia Zakładów Radiowych im. M. Kasprzaka w Lubartowie. W zakładzie tym produkowano wszystkie typy magnetofonów kasetowych, począwszy od popularnych aż do urządzeń klasy Hi-Fi.

Lata 70-te to okres dynamicznej rozbudowy i modernizacji zakładu. Wybudowana została nowoczesna hala, do której przeniesiono obróbkę wiórową, wydział wtryskarek i nowoczesną lakiernię. Powstał też nowoczesny magazyn wysokiego składowania. Rozwijała się produkcja magnetofonów szpulowych i kasetowych, zarówno własnej konstrukcji, jak i na licencji zachodnich marek. Jedna trzecia z około miliona magnetofonów na licencji Grundiga trafiała na eksport do krajów europejskich. Osobny segment produkcji to radiostacje dla wojska.

Współpraca z Zachodem została drastycznie przerwana wraz z wprowadzeniem stanu wojennego. Kooperacji ZRK z takimi firmami jak Grundig, Thomson czy Telefunken już nigdy nie udało się odbudować.

Nietrafione produkty
Brak dostępu do zachodnich technologii oraz gospodarczy marazm lat 80-tych sprawił, że Kasprzak powoli zaczął tracić dobrą markę, wypuszczając na rynek nietrafione produkty o coraz gorszej jakości. W pierwszej połowie lat 80-tych Kasprzak wprowadził na rynek przestarzały model magnetowidu o wadliwej konstrukcji. Psuł się on tak często, że jego produkcję wstrzymano.

Kolejnym hitem miał być pierwszy polski walkman. PS – 101 Kajtek, bo tak się ów produkt nazywał, choć stanowił wówczas obiekt pożądania wszystkich polskich nastolatków, nie był zbyt udanym wyrobem. Kajtek był kopią jednego z dalekowschodnich tanich modeli magnetofonów przenośnych, sprzedawanych pod różnymi nazwami w krajach zachodnich. Posiadał ręcznie otwieraną klapkę, trzy przyciski na bocznej ściance obudowy i suwakowy potencjometr. Polski walkman nie dysponował funkcją przewijania taśmy do tyłu, a po dłuższym użytkowaniu zaczynały trzeszczeć słuchawki. Jednak jego największą wadą było to, że produkcję uruchomiono o kilka lat za późno, a nawet przy maksymalnym obniżeniu kosztów, Kajtek był o kilka dolarów droższy od swoich azjatyckich odpowiedników i nie był w stanie z nimi konkurować w warunkach otwartego rynku.

Cała branża tonie
Po 1989 roku warszawskie zakłady Kasprzaka podzieliły los innych polskich zakładów z branży elektronicznej. Rynek został zalany tandetnym, ale tanim sprzętem sprowadzanym z Dalekiego Wschodu bez jakichkolwiek ograniczeń ze strony państwa czy instrumentów osłonowych dla rodzimego przemysłu, który na zmiany wprowadzane w tak szaleńczym tempie był kompletnie nieprzygotowany. Zabrakło rozsądku, jakiejkolwiek polityki przemysłowej i chyba przede wszystkim odrobiny dobrej woli. W efekcie niemal cała branża elektroniczna została dosłownie zmieciona z gospodarczej mapy kraju, przy całkowitej bierności kolejnych ekip rządzących.

W ZRK, które jeszcze w latach 80-tych zatrudniały ok. 5 tys. osób, zaczęły się zwolnienia grupowe. Powierzchnię produkcyjną ograniczono o 32 tys. metrów kwadratowych. O ile jeszcze w 1989 roku fabryka miała 6,9 mln dolarów zysku netto przy ponad 82 mln dolarów przychodów ze sprzedaży, o tyle rok później wartość sprzedaży wynosiła zaledwie 20 mln dolarów, a zysk brutto był równy zeru. W 1991 roku sprzedaż spadła poniżej 10 mln dolarów. Zakład ograniczył produkcję i przestawił się na usługi. Z dawnej szerokiej palety wyrobów produkowano jedynie radiostacje dla armii. Szukano różnych metod wyjścia z zapaści. Zakład zaczął produkować nawet spłuczki klozetowe, skrzynki na kwiaty czy obudowy do piecyków elektrycznych.

Tajemnicza upadłość
W 1994 roku Sąd Gospodarczy w Warszawie ogłosił upadłość Zakładów Radiowych im. Marcina Kasprzaka. Okoliczności bankructwa ZRK są jednak dość tajemnicze. Postępowanie przebiegło ekspresowo, choć zdaniem dyrekcji zakładu nie było wystarczających powodów do ogłoszenia upadłości przedsiębiorstwa. Jak przekonywał w ówczesnych publikacjach prasowych ostatni dyrektor ZRK Marek Łotocki, wartość księgowa spółki była znacznie zaniżona w stosunku do jej wartości rynkowej. W jego ocenie firma realnie była warta o wiele więcej niż jej długi, a ponadto tuż przed ogłoszeniem bankructwa działania restrukturyzacyjne zaczęły przynosić efekty i przed zakładem pojawiła się perspektywa
wyjścia z zapaści.

Przewodniczącym składu sędziowskiego, który decydował o losie ZRK, był sędzia Dariusz Czajka, który jednocześnie pełnił funkcję sędziego komisarza w procesie upadłościowym przedsiębiorstwa CEMI. Z kolei to właśnie syndyk CEMI, które było wierzycielem Kasprzaka, zgłosił wniosek o upadłość ZRK. Dyrektor Łotocki złożył wniosek o wyłączenie sędziego Czajki ze składu sędziowskiego. Sąd odrzucił jednak ten wniosek. Na tym samym posiedzeniu sędziowie odmówili rozpoczęcia postępowania układowego i ogłosili upadłość ZRK. Jak podkreślał dyrektor Łotocki w wypowiedziach prasowych opisujących tamte wydarzenia, kilka dni później syndyk zakazał mu wstępu na teren zakładu oraz zwolnił z pracy jedynego radcę prawnego, jakim dysponowała firma. W niedługim czasie majątek zakładu został wyprzedany, z czym nie było większych problemów, gdyż budynki Kasprzaka mieściły się w bardzo atrakcyjnej części stolicy.

Kilka lat później w związku z inną sprawą wobec sędziego Czajki rozpoczęto postępowanie dyscyplinarne. W marcu 2005 roku Sąd Najwyższy uznał go za winnego nieprawidłowości i relegował do pracy poza stolicą. Czajka sam zrezygnował z togi sędziego. Rok później starał się o przyjęcie w poczet radców prawnych, jednak korporacja radców odmówiła wpisania go na swoją listę. Jak donosiła wówczas Gazeta Wyborcza, uznano, że przeszłość Czajki nie daje rękojmi „należytego wypełniania obowiązków”. Były sędzia poskarżył się do wojewódzkiego sądu administracyjnego, który jednak nie przyznał mu racji i orzekł, że Czajka nie ma nieskazitelnego charakteru, niezbędnego do wykonywania zawodu prawnika.

Mogło być inaczej?
Przyczyn upadku Zakładów Radiowych im. Marcina Kasprzaka było wiele. Nie wiadomo, czy o jego ostatecznym upadku zdecydowały błędy kierownictwa, nietrafione produkty, brak polityki przemysłowej państwa, czy fakt, że grunty, na których stała fabryka, były bardzo łakomym kąskiem. Wiadomo natomiast, że historia wielu polskich zakładów elektronicznych mogła potoczyć się zupełnie inaczej. W przypadku Kasprzaka wydaje się, że szczęśliwe zakończenie było całkiem realne.

Łukasz Karczmarzyk

źródło foto:oldradio.pl

Dodaj komentarz