Solidar Śląsko Dąbrow

Myli się tylko w jedną stronę

Kilka dni temu Inspekcja Handlowa opublikowała wyniki kontroli przeprowadzonej w ubiegłym roku na stacjach benzynowych. Okazuje się, że co szósty dystrybutor paliwa leje do baku mniej benzyny, niż pokazuje na wyświetlaczu. Mniej nawet o 7 proc., a to już ładne parę złociszy przy każdym tankowaniu. Te parę złociszy razy kilkuset tankujących klientów każdego dnia to już konkretny pieniądz. Ktoś naiwny mógłby powiedzieć, że to może zwykła usterka, bo przecież każda maszyna ma prawo się popsuć, a miernik rozregulować. Tylko dziwnym zbiegiem okoliczności żaden ze skontrolowanych dystrybutorów nie lał więcej paliwa, niż pokazywał.

Może więc na znak protestu olać stacje benzynowe i jeździć do roboty autobusem. Tutaj jednak czeka na nas kolejny zbieg okoliczności. W poprzednich latach, gdy benzyna była droga, droższe stawały się również bilety komunikacji miejskiej. Wiadomo, koszty rosną, więc i cena usługi musi być wyższa. W KZK GOP ta prawidłowość w ostatnich pięciu latach zadziałała aż trzy razy. I tylko dziwnym trafem dzisiaj, gdy litr bezołowiowej kosztuje trzy złote z hakiem zamiast pięciu złotych z okładem, o planach obniżek cen biletów jakoś nie słychać.

Co więc robić? Jakoś przemieszczać się przecież trzeba, a na piechotę lub rowerem czasem jest za daleko. Otóż smutna prawda jest taka, że trzeba się po prostu pogodzić z tym, że na stacji benzynowej, w sklepie, w banku, w kinie, czy w knajpie zawsze będą chcieli na nas zarobić jak najwięcej. Zawsze ktoś troszkę nie doważy, kapkę nie doleje, złotówkę doliczy drobnym druczkiem.

Dlatego bawią mnie opowieści o tym, że banki i hipermarkety w naszym kraju dotąd działały charytatywnie i co roku przynosiły straty. Z kolei teraz, gdy rząd dowalił im nowym podatkiem, będą musiały zwinąć interes, a ich prezesi zgłoszą się do urzędu pracy po zasiłek dla bezrobotnych. Jednak z drugiej strony bawią mnie też opowieści rządu, że te same banki i hipermarkety wezmą nowe podatki na klatę i ani ich pracownicy, ani klienci na tym nie ucierpią. Prawda jest taka, że banki i hipermarkety dalej będą zarabiać na klientach i dalej będą ciąć koszty na pracownikach. Może rzeczywiście zarobią trochę mniej. Nie wiem. W odróżnieniu od polityków nie udaję, że mam szklaną kulę i nie twierdzę, że znam się na wszystkim. Jestem jednak raczej pewien, że mój bank dopisze mi do umowy kilka nowych zdań drobnym druczkiem, a w sklepie, w którym codziennie są niskie ceny, będą one troszkę wyższe.

Jestem w stanie to przeboleć z jednego prostego powodu. Na stacji benzynowej dystrybutor oszukuje wszystkich po równo. Przepłaci koleś z wypasionego mercedesa i gość jeżdżący piętnastoletnim trupem, przy sprzedaży którego Niemiec płakał krokodylimi łzami. W sklepie i w banku po wprowadzeniu nowych podatków ceny, opłaty czy prowizje też będą wyższe o tyle samo dla wszystkich. Może jednak gość z piętnastoletniego trupa, dostanie od państwa coś w zamian, choćby te nieszczęsne 500 zł na dziecko. Wówczas część kasy do niego wróci. Będzie trochę uczciwiej, odrobinę sprawiedliwiej. Można oburzyć się, że to myślenie rodem z epoki słusznie minionej. Trudno. Lepsze to od „wolnego rynku” w wydaniu III RP. Na którym wolno wszystko, ale tylko niektórym.

Trzeci z Czwartą:)

 

Dodaj komentarz