Solidar Śląsko Dąbrow

Kraj taniej siły roboczej

Tak to już jest, że najgorsza chryja wynika wtedy, gdy ktoś powie na głos to, co wszyscy wiedzą. W mojej szkole średniej było miejsce zwane „za winklem”. To miejsce znał każdy nauczyciel i każdy uczeń, od kota do maturzysty. „Za winklem” było kawałkiem ziemi niczyjej 3m na 2m, której granice z jednej strony wyznaczała boczna ściana budynku, a z dwóch kolejnych płot odgradzający teren szkoły od reszty świata. Idąc„za winkiel”, trzeba było przejść całe szkolne boisko, więc nikt bez celu tam nie łaził. A cel był jeden: kurzenie papierosów.

W moim ogólniaku panowała zasada, że w czasie przerwy uczeń nie miał prawa wyjść poza teren szkoły. Jaranie fajek w pobliskiej bramie wchodziło więc w grę wyłącznie przed i po lekcjach. W szkolnych toaletach w ogóle o dymku nie było mowy, bo budynek był zabytkowy, toalet było mało i zawsze jakiś belfer w czasie przerwy się przypałętał. Pozostawało tylko chodzenie „za winkiel”. Nauczyciele doskonale wiedzieli, kto i po co tam chodził, a my wiedzieliśmy równie dobrze, że oni wiedzą. Mimo to my przekradaliśmy się „za winkiel” niczym Cichociemni, a oni udawali, że nic nie widzą. Mówiąc krótko, udało nam się wytworzyć kruche, niepisane porozumienie i układ, który wszystkim pasował. My mogliśmy bez stresu zakurzyć, a oni mieli święty spokój.

Wszystko zmieniło się, gdy do naszej szkoły przyszła nowa nauczycielka chemii. Podczas pierwszego dyżuru na podwórku nakryła dwóch delikwentów „za winklem” i nie wiedząc tego, co wiedzieli wszyscy, zaprowadziła ich do dyrektora. Lawiny nieszczęść nie dało się już zatrzymać. Dyrektor musiał udać zaskoczenie i oburzenie, a następnie nakazać nauczycielom stałe kontrolowanie miejscówki „za winklem”. Wychowawcy musieli opowiedzieć o aferze tytoniowej na wywiadówkach, a rodzice nie mogli już dłużej udawać, że ich pociechy to aniołki. Młoda chemiczka jednym głupim posunięciem zniszczyła lata tradycji.

Kilka dni temu Polska Agencja Informacji i Inwestycji Zagranicznych (tak, istnieje coś takiego, ma 4-osobowy zarząd i 7-osobową radę nadzorczą) wypuściła do sieci filmik mający promować nasz kraj wśród zagranicznych inwestorów. Na filmie panienka wystylizowana na bizneswoman opowiada staranną angielszczyzną, jacy to jesteśmy wspaniali, jak to mleko i miód płynie u nas w każdym ścieku i w ogóle jak to sukces sukcesem sukces u nas pogania. Gdy panienka-bizneswoman peroruje, w tle grupa dziewcząt i młodzieńców gibie się jak szympansy, nie wiadomo po co. Filmik przeszedłby pewnie bez echa, gdyby nie pewne zdanie, które w nim pada. Otóż w środku filmiku panienka-bizneswoman stwierdza, że warto robić u nas interesy, bo wydajność pracy w naszym kraju rośnie znacznie szybciej niż płace. Innymi słowy z szerokim uśmiechem na ustach oznajmia, że jesteśmy narodem taniej siły roboczej, na dodatek za nasze pieniądze.

Internet zawrzał świętym oburzeniem, a mi od razu przypomniała się afera tytoniowa z ogólniaka. Przecież nie trzeba być ekonomistą, żeby wiedzieć, jak bardzo różnią się nasze zarobki od tych na Zachodzie. Wystarczy mieć wujka w reichu, albo znajomego na zmywaku w Londynie. Wszyscy wiedzą, ile można kupić za pensje w złotówkach, a ile za pensje w euro czy funtach. Ale mimo to, politycy i media udają, że u nas jest już Zachód, pracodawcy narzekają na „wysokie koszty pracy”, a my udajemy, że nic nie widzimy. Inaczej trzeba by było coś zrobić, zobaczyć co się tam „za winklem” wyprawia.

Trzeci z Czwartą:)

 

Dodaj komentarz