Solidar Śląsko Dąbrow

Jak pies z kotem

Naukowcy z Budapesztu udowodnili ostatnio, że psy rozumieją, co się do nich mówi. Rozróżniają zarówno znaczenie słów, jak i intonację. Niby każdy właściciel psa wiedział to od dawna, ale co naukowy dowód to naukowy, a nie jakaś tam intuicja czy miejsko-wiejska legenda. Dowód tym bardziej przekonujący, że przeprowadzony przez naukowców z Węgier. Każdy, kto słyszał kiedykolwiek język węgierski – wie, co mam na myśli. Nigdy nie zrozumiałem ani słowa w języku naszych bratanków, nie miałem pojęcia, czy mówią o czymś wesołym, czy o czymś smutnym, czy zagadują uprzejmie, czy też obsobaczają. Zero absolutne. Tym większy szacun dla umiejętności językowych psów.

Inna sprawa, że co jakiś czas media obiegają informacje, że naukowcy właśnie dowiedli, iż zwierzęta domowe doskonale wiedzą, o czym się do nich rozmawia, rozpoznają nasz nastrój lepiej niż dyplomowani psychologowie, diagnozują choroby lepiej niż dyplomowani lekarze, itd. Psy generalnie mają słabość do swoich właścicieli, czego z kolei nie da się powiedzieć o kotach. Przed kilku laty naukowcy z Japonii (japoński znam równie dobrze jak węgierski) sprawdzali, czy koty rozumieją, co się do nich mówi. I co? Wyszło im to, co wie każdy właściciel kota. Otóż te sierściuchy świetnie rozumieją, lecz mają to po prostu gdzieś. Nie czują potrzeby wchodzenia w jakiś dialog, reagowania. Nie chce im się. Można gardło zedrzeć, a kot i tak zrobi po swojemu. Gadaj zdrów.

W niejednym kraju, w niejednym trudnym języku naukowcy dowiedli, że ludziom, którzy otrzymują władzę, częściej niż często odbija palma. Przeprowadzono wiele eksperymentów, aby to udowodnić. Badano ofiary, badano sprawców, badano obszary mózgu, które za tę arcyludzką reakcję na otrzymaną władzę odpowiadają, itd. Mimo że intuicja i miejsko-wiejskie legendy mówią od stuleci, że zachłyśnięcie się władzą jest niestety bardzo naturalną przypadłością wyniesionych na trony, fotele i inne stanowiska, to zwolennicy władzy niezmiennie zapewniają, że kogo jak kogo, ale ich faworytów ten problem nie dotknie. Im nie odbije palma, nie puszczą hamulce, nie będą służyć mamonie, lecz ideom. I za każdym razem kończy się tak samo. Jak to celnie zdiagnozował klasyk: „Teraz, k…, my”. Te słowa sprzed dwudziestu lat nic nie straciły na aktualności. A do serca współczesnych ( i do, bądź co bądź, rozumu) trafiają lepiej niż biblijna sentencja napominająca, że „pycha kroczy przed upadkiem”.

Klasyk zna naturę władzy jak mało kto i właśnie u władzy jest. Dlatego z pewną nadzieją przyjąłem dyrektywę, którą przekazał na posiedzeniu władz swojej partii, aktualnie partii rządzącej. Rzekł: „Musimy gorącym żelazem wypalić w urzędach i spółkach tych, którzy myślą tylko o sobie”. Podpowiadam, że jak żelazo nie będzie na tyle gorące, aby wypalić zakażonych TKM, to zawsze można zimnym wyciąć. Problem w tym, że natura człowieka, który właśnie w urzędach czy spółkach stanowisko otrzymał, bliższa jest raczej tej kociej niż psiej. Znane są, a jakże, przypadki współpracy kota z psem, lojalności, wdzięczności, empatii, itd. Ale jest chyba oczywiste, że powiedzenie, iż ktoś „żyje jak pies z kotem”, nawet po przetłumaczeniu na węgierski czy japoński nie zmienia swojego znaczenia i jest dla wszystkich jasne.

A na koniec takie drobne spostrzeżenie. Nie wiem, czy przyglądaliście się kiedyś pojedynkom kota z psem. Najczęściej jest tak, że kot, jak mistrz taekwondoo staje (a raczej zasiada) do walki z psem i albo daje z liścia, kończąc pojedynek, albo po paru rundach ucieka na drzewo. Wysokie drzewo. I szczekaj zdrów.

Jeden z Drugą;)

 

Dodaj komentarz