Solidar Śląsko Dąbrow

Felieton, który nie został dofinansowany ze środków UE

Lepsze deko handlu niż kilo roboty – głosi stare porzekadło. Mamy jednak XXI wiek, a nasz kraj jest częścią Unii Europejskiej, więc i stare porzekadła należy zaktualizować lub upgradować, jak pewnie powiedzieliby ci, którym poświęcony będzie niniejszy felieton.

Jak powszechnie wiadomo, stosowanie dziwacznych zapożyczeń z obcych języków nie tylko świadczy o wybitnej erudycji tego, który je wypowiada, ale również stanowi niezbity dowód na to, że wie o czym mówi i z pewnością ma rację. A więc upgradowane do współczesnych realiów porzekadło o przewadze handlu nad robotą powinno uwzględniać, że i tak najlepsze są projekty unijne, bez względu na to, ile ważą.

Projekty unijne przyczyniły się do powstania w naszym kraju zupełnie nowej gałęzi przemysłu. Wraz z otwarciem kurka z eurasami, jak grzyby po deszczu wyrosły u nas firmy specjalizujące się w pozyskiwaniu i wydawaniu tychże eurasów. Przy czym to pierwsze jest znacznie ważniejsze od drugiego, bo ważne, żeby kasę dostać, a wydać można na cokolwiek, byle wcześniej pobrać odpowiednią prowizję. Grunt, aby końcowe dzieło zostało opatrzone tabliczką „dofinansowane ze środków Unii Europejskiej”. Efekt wszyscy znamy: siłownie na świeżym powietrzu, na których nikt nie widział żywego ducha, czy np. szkolenia z tzw. „rozwoju osobistego” dla bezrobotnych, po ukończeniu których co prawda nadal nie mają roboty, ale za to w kolejce po zasiłek stoją o wiele bardziej kreatywnie i pełni asertywności.

Jakiś czas temu media obiegła informacja, że Bytom jako miasto szczególnie dotknięte likwidacją przemysłu po 1989 roku dostanie furę unijnej kasy na (uwaga kolejne mądre, obcobrzmiące słowo) rewitalizację. Na reakcję miłośników wygodnego życia z pozyskiwania unijnych funduszy nie trzeba było długo czekać. Kilka dni temu w Bytomiu odbyła się zorganizowana przez gazetę, której nie jest wszystko jedno, debata o tym, na co tę całą kasę wydać. Zebrani zgodnie uznali, że aby przywrócić życie zrujnowanemu miastu, w którym poza ostatnią kopalnią nie został ani jeden duży zakład pracy, niezbędne jest utworzenie, cytuję: „galerii bytomskich sław, czegoś na kształt muzeum historii mówionej, wraz ze zdigitalizowanym archiwum miejskim oraz miejscem spotkań dla ludzi aktywnych i organizacji pozarządowych”, a także przekształcenie Bytomia w „smart city”, które będzie „przyjazne dla pieszych i rowerzystów”. Pół biedy, gdyby to była dyskusja paru nawiedzonych typków toczona przy sojowym latte w modnej, hipsterskiej kawiarni. Obawiam się, że to jednak coś zupełnie innego i o wiele bardziej groźnego. Obawiam się, że oni doskonale wiedzieli, co mówią, bo mówią to od wielu lat i nieźle z tego żyją.

W każdym mieście funkcjonują kolesie, którzy trzepią grubą kasę, organizując właśnie takie „zdigitalizowane muzea historii mówionej” z tabliczką „dofinansowane ze środków Unii Europejskiej”. Dofinansowane, bo resztę trzeba dopłacić z pieniędzy podatników. W zamian jest nowocześnie, światowo i postępowo. Urzędnicy są zadowoleni, bo mają czym się wykazać przed przełożonymi. Przełożeni, czyli politycy też nie narzekają, bo przed wyborami pozyskiwaniem środków unijnych pochwalić się mogą. Tylko niewdzięczni mieszkańcy naszych miast zamiast korzystać ze swoich zdigitalizowanych „smart city”, wciąż emigrują na Zachód za normalną robotą i normalnym życiem.

Trzeci z Czwartą:)

 

Dodaj komentarz