Solidar Śląsko Dąbrow

Farsa z orderami

Znacie te poranki z muchą. Bzyczy głośniej niż budzik i krąży na łóżkiem, wzbudzając bezsilną irytację. Wysuwasz spod kołdry nogę, mucha natychmiast na niej ląduje. Wsuwasz z powrotem, upiorny owad, odlatuje i siada na ręce. Gdy słabą o poranku siłą woli zdołasz szczelnie zawinąć się kołdrą, siada na głowie, na nosie, dając do zrozumienia, że i tak cię dziabnie. Jedyne wyjście to wstać i zabić skrzydlate bydlę, ale zwykle jest tak, że gdy już wstaniesz, to mucha znika. Tak jakby wykonała swoje zadanie i udała się na zasłużony odpoczynek. Nie wiem, na czyich usługach jest ta mucha, kto za nią stoi i komu ona służy, nie jestem nawet w stanie określić, czy bzyczy racjonalnie, czy radykalnie. Ona mnie po prostu irytuje i irytuje mnie własna bezsilność wobec tej owadziej terrorystki.

W sumie z muchą to jeszcze pół biedy. Scenariusz batalii z tym owadem jest zawsze taki sam. Może i człowiek wstaje zirytowany, ale przynajmniej nie ma bąbli i nic nie swędzi. A taki komar na przykład? To dopiero zaraza. Też czyha, aż wysuniesz rękę lub nogę spod kołdry, ale nie czeka do pierwszych promieni słonecznych. Atakuje wtedy, gdy śpisz. O tym, że stoczyłeś przegraną bitwę z komarami dowiadujesz się rano, rozdrapując ciężkie rany, jakie zadał ci ten skrytokłujący owad.

Z kolei mojego kota najbardziej irytują ćmy. Mnie prawdę mówiąc te nocne motyle też wkurzają, przy czym sama ćma to pryszcz. Wystarczy zgasić światło. Ale ćma w parze z kotem, nocne zapasy obu tych stworzeń bożych w gąszczu firanek i zasłon, to już prawie poziom porannej muchy. Prawie, ale jednak nie zmusza do wstania z łóżka, wystarczy werbalne ostrzeżenie kota, a co ważniejsze, można rękę, a nawet nogę bezpiecznie wysunąć spod kołdry. Nic nie dziabnie.

Jest jeszcze jeden owad. Co prawda nie atakuje w sypialni, nie bije się z kotem, ale irytuje swą nadmierną obecnością. Portugalska sieć sklepów z wizerunkiem tego chrząszcza skolonizowała handel w Polsce i występuje w każdym mieście, na każdym osiedlu, wypierając małe lokalne sklepiki i osiedlowe warzywniaki. Kiedyś była synonimem tandety, z towarami wystawianymi na byle jak zbitych paletach lub bezpośrednio na podłodze. Dziś można tam kupić krewetki, jagnięcinę, stek z tuńczyka, a nawet ośmiorniczki. Nie wiem, czy to z powodu tych ośmiorniczek, czy może pod wpływem nadmiaru wina, ale fakt faktem, że odchodzący rząd postanowił uhonorować szefa Biedronek Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej. Różnych odznaczano już za różne rzeczy, ale takiej farsy nie pamiętam.

Żeby było jasne, bez hipokryzji, też kupuję w biedrze, odwiedzam również Lidla, Real, Kaufland i sklepy innych kolonizatorów, ale chętniej bywam w kilku ocalałych z pogromu lokalnych sklepikach, piekarni, mięsnym oraz w warzywniaku. I jeśli by to ode mnie zależało, to order przyznałbym panu piekarzowi za to, że mogę kupić u niego prawdziwy chleb oraz państwu z warzywniaka za to, że tam zawsze mogę pójść po prawdziwą kapustę kiszoną, pyszne małosolne i prawdziwe pomidory. A przede wszystkim odznaczyłbym ich za to, że przetrwali, choć Biedronka jest tak blisko.

Jeden z Drugą;)

 

Dodaj komentarz