Dramat zwolnionych kolejarzy
147 pracowników Śląskiego Zakładu Przewozów Regionalnych, którzy z dniem 31 lipca otrzymali półroczne wypowiedzenia pracy z przyczyn ekonomicznych, to zarazem 147 życiowych dramatów. Zwłaszcza, że zdecydowana większość z nich nie ma żadnych szans na rynku zatrudnienia.
– Informacje o zwolnieniach pracownicy przyjmowali tragicznie. Oni zdają sobie sprawę, że zatrudnienia już nie znajdą, bo rynek jest nasycony, a dodatkowo konkurencję dla nich stanowią młodzi ludzie po studiach, którzy też gotowi są podjąć każdą pracę – mówi Teresa Błazucka, przewodnicząca Solidarności w Śląskim Zakładzie PR.
Jedna ze zwolnionych kobiet ma około 40 lat. Jest matką 4 chłopców. Najstarszy ma 15 lat, a najmłodszy 5. Jeszcze w czerwcu wspólnie z mężem zaciągnęli wysoki kredyt na remont mieszkania. Nie spodziewała się, że zostanie zwolniona. Do 2009 r. pracowała jako kasjerka. – Później poinformowano ją, że wśród kasjerów nastąpi redukcja etatów i zaproponowano jej przekwalifikowanie na konduktora. Bardzo przeżyła rozstanie ze swoim poprzednim stanowiskiem, po to, by po dwóch latach otrzymać wypowiedzenie. Teraz całkowicie się załamała – mówi Teresa Błazucka.
W podobnym stanie jest też 54-letnia zwolniona pracownica, samotna matka uczącej się córki. Do tej pory płaciła czesne za jej studia, zaciągając pożyczki w zakładowej kasie zapomogowo-pożyczkowej. Teraz obie nie wiedzą, jaki będzie ich los, za co będą żyć. Córce pozostał już tylko ostatni rok studiów, a oto niespodziewanie okazało się, że może ich nie ukończyć, bo nie będzie za co.
Zwolnienia z pracy nie spodziewał się również 52-letni pan Marian Koguciuk, zwłaszcza, że na kolei pracuje od 33 lat, bez nagany i bez upomnienia. – Byłem kolejno ślusarzem, rewidentem, dyspozytorem. Straciłem zdrowie pracując na kolei. Jestem po operacjach, bez szans na znalezienie innej pracy. Od roku mam zdiagnozowaną cukrzycę. Nie chcę myśleć, jak my się utrzymamy z niewielkiej pensji mojej żony. Mam żal, że zwolniono mnie nie zważając na mój staż pracy – mówi łamiącym się głosem Marian Koguciuk.
52-letnia pani Ewa Klimczak opowiada, że przeżyła szok, gdy pracodawca przekazał jej wypowiedzenie. – Byłam tzw. skoczkiem. Pracowałam w informacji kolejowej tam, gdzie brakowało ludzi. Raz w Katowicach-Ligocie, innym razem w Sosnowcu. Nie przypuszczałam, że zwolnienie będzie mnie dotyczyć, bo na kolei przepracowałam 22 lata. Zawsze byłam dyspozycyjna, na telefon. Kadrowa często mówiła do mnie, że moje nazwisko jest zapisane w złotym zeszycie pracowników. Czułam się potrzebna, cieszyłam się, że mam pracę, a teraz mam ogromny żal do pracodawcy – mówi Ewa Klimczak.
Mąż pani Ewy nie pracuje. Jest chory, ale mimo 30-letniego stażu pracy renta inwalidzka mu nie przysługuje, bo w ostatnim 10-leciu nie przepracował łącznie 5 lat. Po otrzymaniu wiadomości o zwolnieniu rozchorowała się również pani Ewa. Trafiła na szpitalną izbę przyjęć, gdzie lekarz postawił diagnozę: niedokrwienie serca spowodowane stresem. – W tej sytuacji w jeszcze czarniejszych kolorach widzę naszą przyszłość. Kto mnie przyjmie do pracy w moim wieku i w dodatku z takim zdrowiem – pyta kobieta.
Osoby, które otrzymały wypowiedzenia, mogą w ciągu 7 dni odwołać się do sądu pracy lub do komisji pojednawczej. Są wśród nich osoby, będące jedynymi żywicielami rodziny. Związkowcy z zakładowej Solidarności mają nadzieję, że pracodawca zweryfikuje swoje decyzje i wycofa przynajmniej część wypowiedzeń. W ostatnich dniach drzwi do siedziby związku w PR się nie zamykają. Przychodzą tu zrozpaczeni pracownicy, którzy otrzymali zwolnienia, proszą o pomoc w pisaniu wniosków do komisji pojednawczej, rozgoryczeni mówią, że zostali wyrzuceni poza nawias, czują się niepotrzebni, bez najmniejszych perspektyw na przyszłość.
– Jestem zdruzgotana, gdy z nimi rozmawiam. Przyszedł do nas pan, który ze łzami w oczach powiedział mi, że w tej firmie zatrudnione są osoby, które mają tyle lat życia, ile on ma lat pracy. Patrzyłam na niego i pomyślałam, że rzeczywiście widać po nim ten 33-letni staż. Powiedział mi, że jego żona nigdy nie pracowała, a on sam utrzymywał rodzinę. Inny mężczyzna po 50-tce oznajmił mi, że nie jest w stanie w stanie sam napisać wniosku, a nie należy do związków zawodowych i pewnie nie otrzyma od nas pomocy. Odpowiedziałam, że to nie jest ważne, że pomagamy wszystkim – mówi Teresa Błazucka.