Solidar Śląsko Dąbrow

Deflacja zawsze prowadzi do recesji

W lipcu po raz pierwszy od 32 lat w Polsce nastąpił spadek ogólnego poziomu cen o 0,2 proc. Przeciętny Polak z przeciętnymi zarobkami z pewnością jest zadowolony, że potaniała m.in. żywność, odzież, obuwie i usługi transportowe. Ale czy to równie dobra wiadomość dla polskiej gospodarki?
– Myślę, że nie ma się z czego cieszyć, bo w ekonomii istnieje zgoda, że deflacja jest dla gospodarki sygnałem ostrzegawczym. A jeśli już się zagnieździ, to jest zjawiskiem bardzo niebezpiecznym. Bo deflacja utrzymująca się w długim okresie zawsze prowadzi do recesji. To jest bardzo prosty mechanizm. Konsumenci widzą, że ceny spadają i odkładają zakupy na później. Czekają, by towary jeszcze bardziej potaniały. A w międzyczasie ci, którzy nie mogą ich sprzedać, ograniczają aktywność gospodarczą oraz zatrudnienie. To z kolei skutkuje pogorszeniem się sytuacji dochodowej społeczeństwa. Dochody albo nie rosną, albo spadają.

A zatem deflacja jest tak samo groźna jak inflacja?
– Wielu ekonomistów twierdzi, że nawet jeszcze bardziej. Najlepszym przykładem jest gospodarka Japonii borykająca się z deflacją od prawie dwóch dekad. Tam były lata, w których odnotowywano niewielki spadek cen, były też lata, kiedy ceny nieznacznie wzrosły. Na te zjawiska japońska gospodarka reagowała ogromnym zwiększeniem deficytu budżetowego. W rezultacie to państwo jest gigantycznie zadłużone. Dług Japonii wynosi blisko 250 proc. PKB. Ale dla tego kraju nie jest on aż tak bardzo niebezpieczny, bo praktycznie w całości sfinansowany jest przez pożyczki japońskich obywateli i tamtejsze podmioty gospodarcze.

A jak w obliczu deflacji rysuje się sytuacja polskiego długu?
– Nieciekawie, bo, aż 40 proc. naszego długu znajduje się w rękach podmiotów zagranicznych. Jest on denominowany w walutach obcych, a to sprawia, że jesteśmy bardzo wrażliwi na kurs złotówki. Każdy spadek jej wartości powoduje gwałtowny przyrost naszego długu.

Jaka Pana zdaniem reakcja polskiego rządu mogłaby powstrzymać to niebezpieczne dla gospodarki państwa zjawisko?
– To właśnie od polityki rządu w ogromnym stopniu zależeć będzie pożegnanie się z deflacją. Kluczową sprawą jest odejście rządzących od polityki wspierania najzamożniejszych grup. Szanse wzrostu należałoby dać płacom przeciętnych obywateli, zwykłych pracowników. Wskazane byłoby też ograniczenie zatrudnienia na umowy śmieciowe, bo one pogarszają sytuację przetargową pracowników. Trudna oznacza, że płace rosną relatywnie wolno. A należy podkreślić, że przy bardzo dużych nierównościach dochodowych popyt ma szczególnie silną tendencję, żeby nie nadążać za możliwą podażą. W efekcie to prowadzi do bardzo niskiego wzrostu gospodarczego.

Czy jest jakiś skuteczny sposób na wzmocnienie interesów pracowników, a zarazem nakręcenie popytu w gospodarce?
– Moim zdaniem Solidarność powinna jeszcze mocniej podnosić konieczność zawierania układów zbiorowych pracy pomiędzy pracodawcami a pracownikami. One są niesłychanie ważnym instrumentem dla rozwoju gospodarki. Bo przecież pracownicy w tę gospodarkę są wpisani. Razem z nią stanowią jedną całość. Ale umowy zbiorowe służą nie tylko zabezpieczeniu ich interesów płacowych. Naturalnie, wzrost ich zarobków oznacza większy popyt w gospodarce, lecz w tych umowach równie ważna jest dbałość o to, by pensje pracowników rosły rozsądnie. By nadmierny wzrost płac drastycznie nie podważył konkurencyjności gospodarki i nie pobudził inflacji. W latach 60-tych ubiegłego wieku powszechnie stosowano politykę dochodową, czyli kontrolę dochodów i ingerencję państwa w ich strukturę. Szkoda, że ten instrument wyparty został przez ekonomię neoliberalną, ale jak się okazuje, nie wszędzie. W Niemczech umowy zbiorowe pomiędzy pracownikami a pracodawcami są bardzo rozpowszechnione. A w Polsce praktycznie nie mają już znaczenia.

Czy deflację w Polsce można było przewidzieć?
– Sądzę, że ona była trochę przewidywalna, choćby w kontekście konfliktu za naszą wschodnią granicą. Ta deflacja związana jest przede wszystkim ze spadkiem cen żywności, spowodowanym głównie przez rosyjskie embargo na nasze produkty rolne oraz tak wysokimi plonami w rolnictwie. Ale paradoksalnie niektórzy ekonomiści uważają, że to zjawisko może być dla nas wręcz korzystne. Przekonują, że przecież ludzie nie będą kupować mniej żywności. A jeśli dzięki tańszej żywności w swoich portfelach zgromadzą oszczędności, to być może skierują je na produkty przemysłowe i usługi. Moim zdaniem tę tezę należy poważnie rozważyć, ale nie można z pełnym przekonaniem twierdzić, że na pewno tak będzie. Bo stosunki rynkowe są bardzo uzależnione od emocji i poglądów ludzi.

Z prof. Ryszardem Bugajem z Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN rozmawiała Beata Gajdziszewska
foto: T. Gutry/Tygodnik Solidarność

 

 

Dodaj komentarz