Solidar Śląsko Dąbrow

Co innego publicznie, co innego prywatnie

Wyobraźcie sobie taką sytuację, że prezes spółki węglowej ogrzewa swój dom gazem ziemnym. Albo prezes fabryki produkującej samochody marki A, jeździ wyłącznie samochodami innej firmy. Wyobraźcie sobie, że szef firmy szyjącej buty, swoim dzieciom obuwie kupuje u konkurenta. To byłby wizerunkowy strzał w stopę. Jeśli ci faceci nie ufają własnym produktom, to jak mają im zaufać klienci?

Wyobraźcie sobie, że minister edukacji narodowej swoje dzieci woli posłać do szkoły prywatnej zamiast publicznej, a właściwie nie musicie sobie wyobrażać, bo tak jest w rzeczywistości. Jak poinformował Fakt, minister Joanna Kluzik-Rostkowska swoje córki posłała do prywatnych szkół – gimnazjum i liceum. Płaci 2000 zł miesięcznie czesnego za naukę córek w tych placówkach. Najmłodsze dziecko co prawda chodzi do publicznej podstawówki, ale za to ma swojego osobistego gimbusa, a konkretnie jest dowożone do szkoły służbowym autem pani minister – takie partnerstwo publiczno-prywatne w praktyce. Ale to inna kategoria specyficznego rozumienia uczciwości, etyki, itp. pojęć, których politycy na pokaz mają pełne usta. W praktyce oczywiście w zupełnie innej części ciała.

Wracając jednak do prywatnego kształcenia dzieci pani minister edukacji narodowej. Otóż pani kierująca MEN w ten sposób pokazuje, co myśli o publicznych gimnazjach i publicznych liceach. Ocenia je jako dziadostwo, niegodne tego, aby jej potomstwo w tych placówkach się kształciło. I jak społeczeństwo takiej szefowej resortu edukacji narodowej ma zaufać? Przecież ona swoje własne dzieci boi się edukować w placówkach, nad którymi pełni nadzór. Co prawda w oczach wielu wyborców już dawno powinna stracić zaufanie po tym, jak w parę miesięcy, nie zmieniając żakietu, dwukrotnie zmieniła barwy partyjne przechodząc z jednej partii opozycyjnej do nowego ugrupowania, a następnie do partii rządzącej. Ale sporej części społeczeństwa wmówiono, że interesowanie się polityką to obciach, więc politycy liczą, i niestety najczęściej słusznie, że ludzie, albo nie zwrócili uwagi na te polityczne volty obecnej pani minister, albo że do wyborów o tym zapomną. Może u rodziców dzieci zderzających się z rzeczywistością publicznego szkolnictwa w naszym kraju postawa pani minister na dłużej wyryje się w pamięci. Może.

Przypadek minister Kluzik-Rostkowskiej choć wyrazisty, to nie jedyny. Ministra nie spotkacie w kolejce w placówce publicznej służby zdrowia. O wizyty w bibliotece publicznej też raczej trudno ich podejrzewać. Ministra nie spotkacie w autobusie czy w tramwaju lub w pociągu innym niż Intercity. Szanujący się minister zamiast środków komunikacji publicznej woli służbowe samochody, ale za to za publiczne pieniądze. I ta kasa to właściwie jedyne dobro publiczne, które panie i panowie ministrowie wysoko oceniają, z którego korzystają pełnymi garściami. Oczywiście w celu jak najbardziej prywatnym.

Wiem, że to truizm, ale będę przypominał z uporem. Dobro publiczne to dobro wspólne. Prywatnie to pani minister może wysłać swoje dzieci nawet do Hogwartu, ale pod warunkiem, że nie będzie ministrem edukacji. I to dotyczy każdego polityka, na każdym poziomie władzy, wybranego przez społeczeństwo do zarządzania dobrami publicznymi – naszymi wspólnymi.

Jeden z Drugą:)

źródło foto: bomba.pl

 

Dodaj komentarz