Solidar Śląsko Dąbrow

Z kieszeni pracowników do kieszeni pracodawców

Nie ma prostej zależności pomiędzy elastycznością rynku pracy a poziomem zatrudnienia, jak starają się nam wmawiać rządzący. Celem przeforsowanej przez rząd liberalizacji Kodeksu pracy nie jest walka z bezrobociem czy ochrona miejsc pracy. Chodzi w niej o miliardy złotych z kieszeni pracowników.

Według danych GUS w 2011 roku, w podmiotach zatrudniających powyżej 9 pracowników, Polacy przepracowali łącznie 308 milionów nadgodzin, otrzymując za nie 9 mld zł wynagrodzenia. Po uwzględnieniu pracujących w mniejszych firmach, to już grubo ponad 10 mld zł. To właśnie ta kwota wydaje się być głównym powodem, dla którego pracodawcy tak mocno lobbowali za uelastycznieniem czasu pracy, a rządzący z taką determinacją niekorzystne dla pracowników zmiany przeforsowali. Wydłużenie okresów rozliczeniowych i wprowadzenie elastycznego czasu pracy w zasadzie zlikwiduje dodatek za pracę w godzinach nadliczbowych. To bardzo prosty sposób na przełożenie kolejnych miliardów złotych z kieszeni pracowników do kieszeni pracodawców.

Ucierpi cała gospodarka
Pracownicy realnie stracą część swoich wynagrodzeń, pracodawcy zyskają jednak tylko na krótką metę. W dłuższej perspektywie przez szkodliwą liberalizację Kodeksu pracy ucierpi cała gospodarka. – Rynek pracy nie może być traktowany jak rynek gwoździ. Płace nie mogą spaść poniżej odpowiedniego poziomu, bo to powoduje spadek popytu wewnętrznego.
W Polsce ok. 80 proc. produkcji trafia na rynek wewnętrzny i to on jest decydujący dla naszej gospodarki – mówi prof. Ryszard Bugaj, ekonomista z Polskiej Akademii Nauk.

Jak podkreśla, wbrew temu co starają się nam wmawiać rządzący i znaczna część pracodawców, nie ma prostej zależności pomiędzy elastycznością zatrudnienia a poziomem bezrobocia. – Poza tym w Polsce nawet przed nowelizacją Kodeksu pracy rynek był już skrajnie elastyczny, jeżeli weźmiemy pod uwagę ogromną skalę stosowania umów cywilnoprawnych czy wymuszanego na pracownikach samozatrudnienia – mówi prof. Bugaj i dodaje, że „elastyczność” rynku pracy oznacza zupełnie co innego w naszym kraju i w państwach zachodnich. – Np. duński rynek pracy można nazwać elastycznym, ale tam, gdy człowiek straci pracę, wpada w gęstą sieć ochrony socjalnej. Natomiast nasi liberałowie twierdzą, że rynek pracy ma być elastyczny, ale bez żadnych zabezpieczeń dla pracowników – zaznacza.

Prawo do wyzysku
Jeszcze dalej w swojej ocenie nowelizacji Kodeksu pracy autorstwa rządu Donalda Tuska posuwa się prof. Grażyna Ancyparowicz ze Szkoły Głównej Handlowej, która w niedawnym wywiadzie dla TŚD podkreśliła, że skrajne uelastycznienie rynku pracy to kolejny przykład realizowania interesów pracodawców wyłącznie kosztem pracowników. – To jest niestety kontynuacja polityki uprawianej w naszym kraju od 1989 roku. Efekt tego jest taki, że ci którzy mają pracę, są skłonni zaakceptować wszelkie niekorzystne zmiany, żeby tylko tej pracy nie stracić. Chodzi o to, aby pracodawca mógł dyktować pracownikowi warunki i jak najszybciej gromadzić majątek, który w przypadku dużych korporacji jest potem transferowany za granicę. Przepisy prawa zostały de facto sprowadzone do ochrony interesów międzynarodowych podmiotów gospodarczych, które zdominowały zarówno nasz system finansowy, jak i realną gospodarkę. W Konstytucji mamy społeczną gospodarkę rynkową, a w rzeczywistości gospodarkę, w której nieliczna uprzywilejowana elita polskiej i zagranicznej kleptokracji bezwzględnie wyzyskuje pracowników – mówiła prof. Ancyparowicz.

Pracują, a żyją biedzie
Wynagrodzenia w Polsce należą do najniższych w Unii Europejskiej. Zarabiamy kilkakrotnie mniej od pracowników mieszkających w państwach tzw. starej piętnastki. Na dodatek pensje w Polsce rosną znacznie wolniej niż w pozostałych państwach naszego regionu. Za to pod względem liczby tzw. biednych pracujących, gorzej niż w Polsce jest tylko w Bułgarii i Rumunii. Odebranie pracownikom możliwości dorobienia poprzez pracę w nadgodzinach jeszcze pogorszy tę i tak fatalną sytuację. – W Zachodniej Europie, jeżeli ktoś pracuje, praktycznie nie zdarza się, aby jednocześnie był klientem opieki społecznej. W Polsce coraz bardziej zmierzamy do sytuacji, w której człowiek, mimo pracy na pełen etat nie jest w stanie zaspokoić swoich potrzeb nawet na najskromniejszym poziomie. W stosunku do PKB polscy pracownicy zarabiają bardzo mało. Jeżeli będziemy nadal hamować wzrost płacy minimalnej i liberalizować Kodeks pracy, to nie mamy co marzyć, że w Polsce zacznie się rodzić więcej dzieci i uda nam się odwrócić fatalne wskaźniki demograficzne – zaznacza prof. Ryszard Bugaj.

Łukasz Karczmarzyk

Dodaj komentarz