Solidar Śląsko Dąbrow

Ulga posylwestrowa

Choć mało kto otwarcie się do tego przyzna, to dla większości z nas 2 stycznia jest wart o wiele więcej niż Sylwester i Nowy Rok razem wzięte. Niby to całkiem zwyczajny dzień, a jednak wielu z utęsknieniem oczekuje go już mniej więcej od połowy grudnia. Bo właśnie w tym czasie zaczyna się świąteczne szaleństwo. Gorączkowa gonitwa po sklepach, w telewizji maraton produktów filmopodobnych z brzuchatym skrzatem w czerwonej czapce w roli głównej, lepienie hurtowych ilości pierogów i wypisywanie półhurtowych ilości świątecznych kartek. Do tego obsypująca się 2 godziny po przytaszczeniu do domu choinka i karp okupujący wannę.

O ile całe to wariatkowo jest warte wysiłku, bo samo Boże Narodzenie to jednak całkiem przyjemna rzecz, o tyle tego, co następuje potem, nie da się już w żaden sposób logicznie wytłumaczyć. Jeszcze człowiek nie zdąży dojeść wszystkich resztek ze świątecznego stołu i obdzwonić wszystkich ciotek z życzeniami, a przedświąteczne szaleństwo zamienia się w przedsylwestrowy amok. W zasadzie jego symptomy da się zaobserwować już znacznie wcześniej, a mianowicie, gdy z ust kolegi z pracy, sąsiada, pani w warzywniaku czy listonosza po raz pierwszy w danym roku (ale na pewno nie ostatni) pada fundamentalne pytanie „a co robisz na sylwestra?”. Co trzeba robić wiadomo. Trzeba się bawić i to szampańsko, bo jak nie, to kicha i wstyd przed światem. Najlepiej już w połowie czerwca zaplanować wszystko w najdrobniejszych szczegółach, żeby potem, gdy już nastąpi kluczowy moment, nie wyjść przed pytającym na dupę wołową, odpowiadając: „jeszcze nie wiem”.

W samego Sylwestra jak na komendę garnitur, krawat, suknia, makijaż, brokat na włosy, szampan do reklamówki i w drogę. Jak się już na miejsce szampańskiej zabawy dotrze, to trzeba trzymać fason i siedzieć co najmniej do piątej nad ranem, żeby nie wiem co, bo inaczej nie dość, że dupa wołowa jak wyżej, to jeszcze gbur i smutas.
A po przebudzeniu w Nowy Rok kac, dziura w odświętnej koszuli wypalona przez zimne ognie i obrażona małżonka najczęściej za to, że w trakcie szampańskiej zabawy wypiło się ciut za dużo napojów innego rodzaju o nieco wyższej zawartości alkoholu. Krótko mówiąc, dzień spisany na straty, który najlepiej przeleżeć w łóżku, oglądając powtórki filmów o czerwonym skrzacie.

Za to 2 stycznia wreszcie można odetchnąć. Wystarczy tylko z rańca w robocie wymienić się doświadczeniami: „jak było”, a potem jest już z górki. Można zająć się swoimi sprawami, nadgonić robotę, jednym słowem wrócić do normalnego życia. Wieczorem tylko garść sylwestrowo-noworocznych statystyk w wiadomościach, z których dowiedzieć się można, że w tym roku liczba nietrzeźwych kierowców była większa od liczby palców urwanych przez petardy i mamy 350 dni z okładem spokoju. Co prawda jeszcze jest ponad 40 dni karnawału, ale nie bójcie się. Już nikt nie zapyta. Ze strachu.

Trzeci z Czwartą:)

Dodaj komentarz