Solidar Śląsko Dąbrow

To był tylko sparing

Całe szczęście, że to był tylko sparing przed naprawdę ważnymi wyborami samorządowymi i parlamentarnymi, bo zasadnicze wnioski po zakończonych właśnie wyborach do Parlamentu Europejskiego nie napawają optymizmem. Po pierwsze, po raz 1178 dowiedzione zostało, że dzielenie się i tworzenie nowych ugrupowań na prawicy to główna przyczyna klęsk przedstawicieli tej części sceny politycznej i nic nie wskazuje na to, że 1179 razu nie będzie. Po drugie, establishment z niczego potrafi wykreować ugrupowanie rzekomo antyestablishmentowe, które nie zagraża jego pozycji, ale pozycji prawdziwych konkurentów do władzy. Po trzecie, pokłady niewiary społeczeństwa w to, że wybory polityczne mają sens, są tak głębokie, że tylko wielki wstrząs społeczno-gospodarczy jest w stanie tę postawę zmienić. Po czwarte, coraz trudniej uwierzyć, że wybory w naszym kraju i liczenie głosów odbywają się w sposób uczciwy.

Prawicowe pączkowanie
Obserwując życie i twórczość jednokanapowych i wielokanapowych organizmów prawicowych, nietrudno zauważyć, że zasadniczym celem ich żywota nie jest zdobycie i sprawowanie władzy, ale nieustanne dzielenie się. Konserwatyzm połączony z wrażliwością społeczną, konserwatyzm połączony z liberalizmem, nacjonalizm wymieszany z konserwatyzmem oraz „nie wiadomo co” – to obszar idei, z których w różnych proporcjach czerpią swoje programy kolejne mutacje prawicowych partii i partyjek. Oczywiście szczególną rolę w tych programach pełni idea „nie wiadomo co”. I tak sobie wzajemnie głosy odbierają, nie dając szans sprawdzenia się w praktyce rządzenia. Można by powiedzieć: Ich problem, ale to jest problem nas wszystkich, bo przez ten pierworodny grzech polskiej prawicy zyskują partia władzy, dwie partie postkomunistyczne – rzekomo lewicowa i rzekomo chłopska oraz kolejne koncesjonowane rzekomo antyestablishmentowe ugrupowania. Niegdyś w tej roli występowała Samoobrona, później to coś Palikota, a teraz inne coś Korwina-Mikke.

Nie chcą chcieć
Wybierać kandydatów do Parlamentu Europejskiego poszedł tylko co czwarty Polak, czyli, opisując rzecz inaczej, ponad 76 proc. obywateli Rzeczypospolitej Polskiej olało te wybory. Czy to oznacza, że trzy czwarte Polaków nie widzi związku pomiędzy swoją decyzją wyborczą, a tym, jak będzie im się żyło w przyszłości? Pewnie nie do końca, pewnie powody były przeróżne,m.in. marny wybór kandydatów, durna kampania wyborcza czy uzasadniona niewiara w sens funkcjonowania Parlamentu Europejskiego w obecnym kształcie. Ale myślę, że przeważało mocno zakorzenione wśród społeczeństwa przekonanie, że i tak nie warto, że i tak nic to nie zmieni. Utrzymywanie ludzi w tym przekonaniu jest korzystne dla establishmentu. To jest najlepszy i największy koalicjant władzy – pozaparlamentarna i pozasystemowa partia „Nic to nie zmieni”.

Celebryci wygrani, celebryci przegrani
Generalnie i frekwencja, i wyniki tych wyborów nie napawają optymizmem. Zniechęcenie ma miażdżącą przewagę nad chęcią zmiany otaczającej nas rzeczywistości. Światełkiem w tunelu jest fakt, że większość celebrytów z showbiznesu i ze sportu, bab z brodą, słoni w trampkach, itp. została potraktowana przez wyborców tak, jak wyborców traktują polityczni macherzy, którzy owe dziwadła umieszczali na listach. Wyborcy na tych celebryckich kandydatów nie głosowali. Niestety, światełko przygasa, gdy sobie uświadomimy, że ludzie głosowali na inny rodzaj celebrytów – na celebrytów politycznych – znanych wyłącznie z tego, że są znanymi politykami. Iskierkę nadziei daje fakt, że jedni z głównych „bohaterów” kampanii społeczne„Sprawdzam polityka” w naszym regionie: Kazimierz Kutz i Krystyna Szumilas nie pojadą do Brukseli. Niestety iskierka wygasa, gdy okazuje się, że w naszym regionie wygrywa partia rządząca z wiadomymi efektami od siedmiu lat.

Ważne kto liczy głosy?
Daleki jestem od spiskowych teorii dziejów, ale czas, jaki zajmuje komisjom liczenie głosów i sposób, w jaki podawane są cząstkowe wyniki, budzi moje poważne wątpliwości, co do uczciwości tych wyborów. W niedzielę wieczorem na podstawie badań exit poll wygrywała PO. Podany o świcie następnego dnia wynik z 91 proc. obwodowych komisji wskazywał na zwycięstwo PiS. Głosy z pozostałych 9 proc. komisji żmudnie liczono przez cały boży dzień, by wieczorem ogłosić, że jednak nieznacznie wyższą liczbę głosów uzyskali kandydaci partii rządzącej. Czy wynika to z nieudacznictwa i niekompetencji, czy też, cytując klasyka, inni szatani tam byli czynni? W Niemczech liczenie głosów w wyborach do PE trwa kilka godzin, podobnie w Hiszpanii. W Polsce ponad dobę. I jeszcze jedna informacja. Aż 228 tys. głosów, czyli 3 proc., było nieważnych. Ciekaw jestem, kogo ci głosujący zamierzali poprzeć, wchodząc do lokalu wyborczego i czy wiedzą, że ich głos uznano za nieważny.

Erwin Kotowski
źródło foto: wikipedia.pl/Robert Wielogórski

 

Dodaj komentarz