Solidar Śląsko Dąbrow

Niemcy demontują wiatraki, aby powiększyć kopalnie

Farma wiatrowa w niemieckim Erkelenz zostanie zdemontowana, aby zrobić miejsce odkrywce węgla brunatnego. Nasi zachodni sąsiedzi na potęgę otwierają też zamknięte wcześniej elektrownie węglowe, żeby zabezpieczyć dostawy energii na nadchodzącą zimę. Okazuje się, że rzekoma „katastrofa klimatyczna”, którą od lat jesteśmy straszeni, budzi znacznie mniejszą grozę od widma blackoutu.

Jak doniosła telewizja ZDF jedna z ośmiu turbin wiatrowych stojąca na drodze poszerzenia należącej do kopalni odkrywkowej Garzweiler w Nadrenii Północnej-Westfalii już została rozebrana. Pozostałe siedem wiatraków zniknie w przyszłym roku.

Informacja o demontażu farmy wiatrowej w Erkelenz, zbiegła się w czasie z innym kontrowersyjnym wydarzeniem dotyczącym kopalni należącej do energetycznego koncernu RWE. Na początku października Eckhard Heukamp, ostatni mieszkaniec wsi Lützerath musiał wyprowadzić się ze swojego domu po długiej sądowej batalii z RWE. Lützerath jest jedną z miejscowości, które musiały zostać wyburzone, aby umożliwić rozwój odkrywki Garzweiler, a Heukamp to jedna z ponad 40 tys. osób wywłaszczonych z tego powodu od początku istnienia kopalni. Dla niego była to już druga wyprowadzka. W 2015 roku rolnik musiał się wynieść ze swojego domu w pobliskiej miejscowości Borschemich, która również została zrównana z ziemią.

Historia rozwoju kopalni Garzweiler zupełnie nie pasuje do kreowanego on wielu lat wizerunku Niemiec jako prymusa „zielonej” transformacji. Nasi zachodni sąsiedzi chętnie chwalą się liczbą turbin wiatrowych i gigawatami mocy farm fotowoltaicznych, ale niechętnie przyznają, że odpowiadają za połowę wydobycia węgla brunatnego w całej Unii Europejskiej. Niemcy są największym producentem oraz konsumentem tego surowca w UE.

Jak trwoga, to do węgla
Do założeń „Zielonego Ładu” również niespecjalnie pasuje to, co dzieje się w niemieckiej energetyce od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji na Ukrainę. 28 października niemiecki koncern energetyczny Steag ponownie uruchomi zasilaną węglem kamiennym elektrownie w Bexbach w Zagłębiu Saary. 3 dni później reaktywowany zostanie bliźniaczy zakład w pobliskiej miejscowości Quierschied. Łącznie Staeg ma przywrócić do niemieckiego systemu 4 elektrownie w landzie Saara i w Zagłębiu Ruhry o łącznej mocy 2,5 GW.

W sumie – jak podała agencja Bloomberg – w Niemczech przywróconych do pracy będzie 6,9 GW mocy w elektrowniach na węgiel kamienny i 1,9 GW w blokach energetycznych zasilanych węglem brunatnym. Reaktywacja „węglówek” to część planu niemieckiego rządu mającego na celu ograniczenie zużycia gazu. Tego surowca naszym sąsiadom bardzo ostatnio brakuje.

Wojna pokrzyżowała plany
Import taniego gazu z Federacji Rosyjskiej był do niedawna filarem niemieckiej polityki energetycznej (Energiewende). Według tej strategii Niemcy miały stać się hubem gazowym, który zaopatrywałby w surowiec całą Europę, jeszcze bardziej wzmacniając w ten sposób gospodarczą i polityczną pozycję Berlina. Niemcy zdołały podporządkować tej wizji politykę klimatyczno-energetyczna Unii Europejskiej, której centralnym punktem jest wyeliminowanie węgla i zastąpienie go gazem. Argumenty, że gaz również jest paliwem kopalnym, a jego spalaniu także towarzyszy emisja CO2 do atmosfery, były w UE zwyczajnie pomijane. Podobnie jak nowoczesne technologie węglowe, pozwalające produkować tanią i przyjazną dla środowiska energię z węgla.

Wojna na Ukrainie w znaczącym stopniu pokrzyżowała niemieckie plany. Przynajmniej na jakiś czas. Na razie gaz z Rosji został odcięty, co uzależniona od tego surowca gospodarka naszych zachodnich sąsiadów odczuwa wyjątkowo dotkliwie. Konieczność powrotu do elektrowni węglowych to tylko jeden ze skutków tej sytuacji. Pod koniec września kanclerz Olaf Scholz w związku z kryzysem energetycznym ogłosił plan wsparcia dla niemieckich przedsiębiorstw w wysokości 200 mld euro. Aby uświadomić sobie skale tego przedsięwzięcia, wystarczy wspomnieć, że wszystkie wydatki budżetowe Polski mają wynieść w przyszłym roku ok. 140 mld euro.

Co wolno wojewodzie…
Jak łatwo przewidzieć, tak gigantyczny zastrzyk pieniędzy znacząco wzmocni pozycję konkurencyjną niemieckich firm w stosunku do przedsiębiorstw z innych, biedniejszych europejskich krajów, których na tak hojny pakiet pomocowy nie stać. Co zastanawiające, plany niemieckiego rządu jak dotąd nie wzbudziły żadnych zastrzeżeń Komisji Europejskiej w zakresie przepisów o dozwolonej pomocy publicznej. Warto przypomnieć, że w przeszłości Bruksela chętnie sięgała po ten oręż m.in. przeciwko Polsce. Na przykład konieczność zwrotu niedozwolonej pomocy publicznej ostatecznie przypieczętowała upadek polskich stoczni.

Trudno wyjaśnić, dlaczego 200 mld pomocy publicznej dla niemieckich firm jest legalne, a nieporównywalnie skromniejsze wsparcie państwa dla polskich stoczni już legalne nie było. Olaf Scholz z pewnością da jednak radę przekonać, że tak właśnie jest szefową Komisji Europejskiej Ursulę von der Leyen. Wszak znają się doskonale. Do niedawna wspólnie zasiadali w rządzie Angeli Merkel.

łk
źródło foto: commons.wikimedia.org/Raimond Spekking