Solidar Śląsko Dąbrow

Jesteś gnojku aresztowany

Gdzie zastał Pana stan wojenny?
– 13 grudnia, wczesnym rankiem wróciłem do Katowic z ostatniego posiedzenia Komisji Krajowej NSZZ Solidarność w Gdańsku. Razem ze mną było kilkanaście osób: działacze Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, przewodniczący Leszek Waliszewski i dziennikarze. Po wyjściu z pociągu zaskoczyła nas pustka w tunelu dworca. Nagle pojawiła się spora grupa cywili. Osoba idąca z przodu zatrzymała się przy mnie i spytała: Rozpłochowski? Tak. Jesteś gnojku aresztowany. Jak będziesz stawiał opór to cię s… zastrzelę. Rękę trzymał w kieszeni, ale nie miałem wątpliwości, że na kaburze pistoletu. Równocześnie poczułem mocne uderzenie w plecy. Jeden z naszych kolegów krzyknął: „Pomocy. Tu Solidarność”. W tym momencie został zaatakowany gazem w twarz. Wszyscy zostaliśmy zatrzymani i przewiezieni do Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Katowicach, gdzie nas rozdzielono.

Wiedzieliście, że jest stan wojenny?
– Nie. Obrady Komisji Krajowej w pewnym momencie zostały zerwane przez Lecha Wałęsę. Z Gdańska wyjechaliśmy jeszcze przed północą. Wracaliśmy wszyscy razem w ostatnim wagonie i nie mieliśmy kontaktu z innymi pasażerami. Zdawaliśmy sobie sprawę, że sytuacja w kraju staje się coraz bardziej napięta. Jadąc pociągiem, zastanawialiśmy się nawet, czy komunistyczna władza posunie się do wprowadzenia stanu wyjątkowego. Stanu wojennego nie braliśmy pod uwagę. Nawet nie znaliśmy takiego pojęcia.

Mimo to Pan należał do tej grupy opozycjonistów, która była pewna, że dojdzie do konfrontacji…
– Władze komunistyczne PRL sukcesywnie, zwłaszcza od marca 1981 roku, od pobicia działaczy Regionu Bydgoskiego „S”, przechodziły do ofensywy. Widząc to, część działaczy opozycyjnych stawała się spolegliwa. Jednak byli też tacy, którzy zdecydowanie i do końca chcieli bronić swoich praw i wolności.

Spodziewał się Pan, że władza będzie strzelać do robotników?
– Nie. Wiedziałem, że użyją całej siły państwa, ale strzelać i zabijać, to jest coś zupełnie innego, niż nawet bić. Prawdopodobnie pierwsze strzały z broni palnej miały paść w Hucie Katowice. Tak wynika z ostatnich informacji, które do mnie docierają. Jednak po szturmie na bramę główną, opanowaniu jednego z wydziałów i straszliwym pobiciu ludzi, oddziały ZOMO wycofały się. Strajk w tym zakładzie trwał jedenaście dni. To był najdłuższy w Polsce strajk na powierzchni.

Kiedy dowiedział się Pan o górnikach zabitych w kopalni Wujek?
– Już 16 grudnia, nie wiem, w jaki sposób, chyba szeptem, który przeszedł od celi do celi.

Jak długo był Pan przetrzymywany?
– Na wolność wyszedłem dopiero w sierpniu 1984 roku. Najpierw byłem internowany, ale gdy zwolniono wszystkich przetrzymywanych w obozach odosobnienia, mnie i sześciu innych członków KK aresztowano. Zostałem skuty kajdankami na terenie obozu w Uhercach i wywieziony do MSW w Warszawie, gdzie dostałem się w ręce Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Postawiono mi zarzut zbrodni i spisku mającego na celu obalenie przemocą ustroju PRL. Zostałem osadzony w areszcie śledczym mokotowskiego więzienia, gdzie spędziłem 20 miesięcy. Areszt przedłużano co trzy miesiące. W ten sposób bez wyroku przesiedziałem prawie dwa lata. Wyszedłem na mocy amnestii. Wcześniej nie powiodły się dwie próby złamania mnie. SB proponowała mi wyjście na wolność, a ja miałem wyjechać za granicę. Okazało się, że w ten sam sposób postąpiono z pozostałą szóstką więzionych działaczy Solidarności i z czterema działaczami KOR-u. Oni też nie dali się zaszantażować.

Mimo to nie udało się Panu uciec przed emigracją…
– Po wyjściu na wolność dalej działałem w opozycji, m.in. uczestniczyłem w spotkaniach organizowanych w kościołach. Współpracowałem ze strukturami podziemnej Solidarności w regionie i w kraju oraz z innymi konspiracyjnymi organizacjami niepodległościowymi, o czym informowała prasa podziemna. Represje za tę działalność zaczęły spadać na moją żonę. Była bardzo chora, a odmawiano jej dostępu do właściwego leczenia. Raz przez całą noc bezskutecznie do półprzytomnej próbowałem wezwać pogotowie. Karetka przyjechała dopiero nad ranem, zrobili zastrzyk i odjechali. Poprosiłem o pomoc znajomych lekarzy z kliniki w Ligocie, którzy kazali mi przywieźć żonę. Tam natychmiast ją zoperowano. Po operacji przez dwa dni walczyła o życie, a SB naciskała na lekarzy, żeby wypisali ją do domu. Żona trochę doszła do siebie, ale potrzebowała dalszych operacji. Nie miałem wyjścia, zacząłem się starać o paszport. Z Polski wyjechaliśmy na początku stycznia 1988 roku. Najpierw do Niemiec. Zostaliśmy umieszczeni w amerykańskim ośrodku w Bad Soden, gdzie czekaliśmy na przelot do Stanów Zjednoczonych.

Z Andrzejem Rozpłochowskim, przywódcą strajku w Hucie Katowice w sierpniu 1980 roku, sygnatariuszem Porozumienia Katowickiego i jednym z liderów Solidarności, internowanym po wprowadzeniu stanu wojennego rozmawiała Agnieszka Konieczny.



Dodaj komentarz