Solidar Śląsko Dąbrow

Historia pewnej miłości

To już ćwierć wieku! Ale ten czas leci. Ładna była. Nieładna, ale sympatyczna by mi się nie spodobała. Wiadomo jak to jest, gdy człowiek jest młody. Tzw. atrybuty zewnętrzne mają znaczenie fundamentalne. Dziewczyna bez widocznych atrybutów nie zwraca uwagi młodzieńca. Z ładną za rączki się trzymając, chodziliśmy lekko zawstydzeni, ale dumni z uczucia. Przez wiele tygodni świat na zewnątrz był widziany jak przez mgłę i w gruncie rzeczy był bez znaczenia, choć całowaliśmy się ukradkiem, uciekając od oczu innych. Od złego spojrzenia zazdrośników, zawistników i innych kolegów, sąsiadów, krajan i rodaków. Tak to podobno zawsze jest z pierwszymi miłościami, że dzieją się mimo świata, mimo rzeczywistości. Piszę „podobno”, bo pierwszą miłość można przeżyć tylko raz. Nie ma szans na drugą pierwszą miłość, na drugi pierwszy raz.

To był czerwiec 1989 roku. Byliśmy wystarczająco niedojrzali, aby przeżywać pierwszą miłość i zbyt niedojrzali, aby uczestniczyć w pierwszych, jak to się mówi, częściowo wolnych wyborach. Coś tam się działo, coś rodzice i nauczyciele mówili, coś gazety pisały. My mieliśmy swoje inne, całkowicie wolne wybory. Dla nas najważniejsze były wieczorne spacery, myśl, czy już złapać się z ręce, przytulić i tym podobne rozterki, które wzbudziłyby gromki rechot wśród dzisiejszych gimnazjalistów. Tak, to już ćwierć wieku minęło.

Ta pierwsza miłość trwała parę miesięcy. Później pierwsze rozstanie, powrót i drugie rozstanie już ostateczne. Dziś można by powiedzieć, że było to rozstanie z przyczyn ekonomicznych. Inne szkoły średnie, w innych miejscowościach, inne towarzystwo, choć poranny pekaes przez jakiś czas był ten sam. Tak, zgadliście. Mieszkałem wówczas na wsi. Ten autobus wypełniony pierwszymi, drugimi i trzecimi miłościami, kolegami ze szkoły podstawowej i szkół średnich to był jeden z wielu plusów mieszkania poza miastem. Jakkolwiek to grafomańsko nie zabrzmi, ten poranny autobus dawał nam poczucie wspólnoty losu. To było potencjalne źródło solidarności.

Podejrzewam, że w tym miejskim autobusie, którym jechali uczniowie szkół średnich i studenci, było podobnie. Ale nie wiem tego na pewno. W każdym razie ten poranny autobus to było za mało, aby rozstaniu zapobiec. Ten poranny autobus tylko przypominał, że pierwszą miłość, kochani, to już macie za sobą. Pekaesy zresztą wkrótce później zlikwidowano, powstawały różne spółki, podobnie jak na Zachodzie. Państwo polskie dokonało skoku cywilizacyjnego. Zmotoryzowało naród. Żeby dojechać do pracy, do szkoły trzeba mieć samochód, ewentualnie można skorzystać z busa. Większość tych pojazdów pochodzi z zachodnoeuropejskich szrotów. Ale pokolenie, dla którego używana odzież z „darów” społeczeństw krajów zachodnioeuropejskich była niegdyś szczytem luksusu, wybrzydzać nie będzie. „Donaszanie” po starszym rodzeństwie i po kuzynach to była przecież norma. Co więcej, szczęściem było mieć po kim „donaszać”.

Po pierwszej miłości zostało już tylko wspomnienie. Tak jak po wielu koleżankach i kolegach z porannego autobusu. Część z nich wyjechała tam, skąd przychodziły te wszystkie rzeczy do „donaszania”. Część została tu i nadal „donasza”. Nieliczni spożywają owoce tych tzw. przemian, które rozpoczynały się wtedy, gdy z pierwszą miłością patrzyliśmy zamglonymi oczyma na zachód słońca. Gdy ta nasza życiodajna gwiazda przecinała horyzont, odjeżdżał ostatni pekaes. Do domu wracałem „na butach”. Niesiony platoniczną miłością.

Jeden z Drugą:)

 

Dodaj komentarz