Solidar Śląsko Dąbrow

Cwane, grube ryby

Sposobów na spędzenie majówki jest co najmniej tyle, ile roleksów w kolekcji ministra Nowaka. Jedni byczą się przed telewizorem, korzystając z dni wolnych, większość grilluje, a najbardziej fajna część społeczeństwa zgodnie z nową świecką tradycją gromadzi się z różowymi akcesoriami wokół czekoladowego ptaka.

Są też tacy, którzy w długi weekend lubią sobie powędkować. Jedni, bo mają takie hobby. Inni, bo żona nie puściłaby ich na wódkę z kolegami bez wyraźnego pretekstu. Znawcy tematu mówią, że wiosna jest najlepszą porą na zdobywanie pierwszych szlifów w sztuce moczenia kija. Po pierwsze dlatego, że ryby wychudzone po zimie ponoć łatwiej łapią się na haczyk, a po drugie skąpa dieta rzekomo polepsza ich walory smakowe. Jednak żeby rybę spożyć, najpierw należy ją złowić, a to niełatwa sztuka, gdyż mieszkańcy stawów, jezior i zalewów to o wiele cwańsze bestie, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Czasem trafi się rzecz jasna jakaś wyjątkowo naiwna sztuka, która połknie przynętę od razu bez względu na jej jakość, wartość odżywczą i datę przydatności do spożycia. Są jednak gadziny o wiele cwańsze, które nie dadzą się złapać byle leszczowi. Te potrafią opędzlować przynętę w taki sposób, że biedny wędkarz przez godziny może moczyć pusty haczyk, nie uświadamiając sobie, że na wyciągnięcie czegokolwiek z wody ma mniejsze szans, niż na trafienie „szóstki” w totka.

Cwane ryby wiedzą, że kiedy rzucą się na robaka zbyt łapczywie, spławik się poruszy i najpewniej skończą na patelni. Dlatego podbierają pokarm powoli, po kawałeczku tak, żeby nikt nie zauważył. Jak się okazuje, znajomość wzorców zachowań fauny akwenów słodkowodnych jest przydatna nie tylko w wymądrzaniu się w felietonach, ale również w rządzeniu państwem. Kilka miesięcy temu wybrańcy narodu cichaczem przeforsowali w Sejmie ustawę, zgodnie z którą prawo jazdy dotychczas będące dokumentem bezterminowym, trzeba będzie wymieniać co parę lat. Przy czym wymianie dokumentu nie będą towarzyszyć np. ponowne badania lekarskie sprawdzające zdolność do prowadzenia pojazdu czy inne zabiegi pozwalające poprawić bezpieczeństwo na drogach. Nie o to przecież tutaj chodzi. Po prostu do tej pory za wydanie plastikowej kartki płaciliśmy raz i mieliśmy spokój do końca życia. Ale po co zadowalać się jednym kęsem, skoro można uszczknąć jeszcze kilka. A jeżeli będzie to kilkadziesiąt złociszy raz na parę lat, to skubany delikwent na pewno nic nie poczuje.

Co innego, gdyby spróbować dziabnąć całą przynętę za jednym zamachem, np. podnosząc stawki PIT lub podatek VAT. Wtedy spławik drgnąłby na pewno, podniósłby się społeczny raban i część rybek mogłaby raz na zawsze zostać wyłowiona z ciepłego, przytulnego stawiku na Wiejskiej. A tak? Tu opłatka za prawo jazdy, tam mandacik z fotoradaru i podateczek za używanie służbowego auta. Tu pięć dyszek, tam stówka, gdzie indziej dwie dyszki raz na kwartał. Po malutku, po kawałeczku. Grube ryby się najedzą, a naiwniaki dalej będą wierzyć, że zaraz złowią złotą rybkę.

Trzeci z Czwartą:)

Dodaj komentarz