Solidar Śląsko Dąbrow

Co z tymi marzeniami?

32 lata temu Dominik Kolorz był beztroskim nastolatkiem.
– Może nie tak do końca beztroskim, ale miałem wtedy 15 lat, interesowałem się muzyką rockową, sportem i nawet mi się nie śniła działalność w związku. Wtedy zresztą nikt nie wiedział, że po strajkach narodzi się NSZZ Solidarność, wielki ruch społeczny i związkowy.

Ale marzenia o lepszej przyszłości były. Kiedyś mówiłeś, że marzeniem robotników, szczególnie na Śląsku, było życie na takim poziomie, na jakim żyją robotnicy w Niemczech. W 1989 roku wielu czuło, że ten poziom gdzieś majaczy na horyzoncie. Udało się, czy na majaczeniu się skończyło?
– Nie udało się. To trzeba powiedzieć jednoznacznie. Marzenie o życiu na poziomie robotnika niemieckiego, czy nawet niemieckiego bezrobotnego, pozostało tylko marzeniem. Najbardziej smutny efekt tej porażki to emigracja. Proszę zobaczyć, ile osób z naszego kraju wyemigrowało i ile zamierza wyemigrować. Z jednej strony karmi się ludzi opowieściami o „zielonej wyspie”, a z drugiej strony okazuje się, że w krajach zaznaczonych na mapie Tuska na czerwono, czyli dotkniętych kryzysem, Polakom żyje się lepiej. Nawet jeśli praca, którą tam wykonują nie odpowiada ich aspiracjom. Ale w naszym kraju, nawet jeśli zdobędą tytuł magistra, doktora, to znalezienie odpowiedniej pracy graniczy z cudem. A za pensję minimalną czy nawet za dwa tysiące miesięcznie naprawdę trudno jest się utrzymać. U nas zbudowano taki system, w którym liczy się wyłącznie zysk właściciela. Pracownik zupełnie się nie liczy.

Paweł Kukiz stwierdził niedawno, że od 30 lat właściwie drepczemy w miejscu…
– W jakimś stopniu się z nim zgadzam, choć ująłbym to inaczej. Patrząc na obecną rzeczywistość, mam wrażenie, że historia zatoczyła koło. W tej chwili znów walczymy o godność pracownika, o prawo do wolności wypowiedzi. Znów toczymy bój o to, żeby władza służyła społeczeństwu, a nie tylko samej sobie. Zgadzam się z diagnozą Pawła Kukiza, że politycy zachowują się jak sekretarze KC, a różnica polega wyłącznie na tym, że zamiast jednej partii i jednego KC, mamy ich kilka, natomiast metody rządów, arogancja władzy są takie same. Podzielam też pogląd, że za taki stan rzeczy odpowiedzialna jest m.in. ordynacja wyborcza i system partii wodzowskich, gdzie to pierwszy sekretarz ustala, kto ma prawo zostać wybrany przedstawicielem społeczeństwa w Sejmie. A to powinno ustalać właśnie społeczeństwo lub przynajmniej demokratycznie członkowie partii.

Ale żyjemy przecież w wolnym kraju…
– Teoretycznie tak. Choć przecież znana jest diagnoza, bodajże prof. Zyty Gilowskiej, że tak naprawdę w Polsce rząd uprawia coś w rodzaju „miękkiego totalitaryzmu”, stąd też cisnące się zewsząd analogie obecnych rządów PO do Peerelu.

Sejm sam się nie wybrał. Ludzie wybrali to gremium, koledzy z zakładu, koledzy ze związku pewnie też. Z jednej strony mamy taką ocenę sytuacji, jaką prezentujesz, ale z drugiej wciąż spore poparcie dla rządzących.
– Zasadniczym powodem tej rozbieżności jest fakt, że świadomość społeczną kształtują celebryci i telewizje będące w istocie wyrazicielami interesów rządzącej elity politycznej i jej obozu. I te telewizje i inne media rozpięły nad rządzącymi parasol ochronny. W latach 80-tych w tej kwestii było łatwiej. Wtedy wszyscy wiedzieli, że telewizja służy władzy i dla tej władzy kłamie. Teraz, mimo że w telewizji są wręcz kopiowane mechanizmy propagandowe stosowane w czasach PRL, to ludzie łudzą się, że to nie jest ten sam mechanizm, wierzą telewizji. Niby widzą, co się dzieje, ale ufają telewizyjnym przekazom. W tamtych czasach wiedzieliśmy, że serwuje się nam propagandę i staraliśmy się myśleć samodzielnie, wyciągać wnioski. Teraz ludziom nie chce się myśleć samodzielnie i to jest przerażające.

Wciąż mówimy o polityce, a mieliśmy rozmawiać o Solidarności. Związek nie może bez tej polityki istnieć?
– Takie są realia, choćbyśmy nie wiem jak nie znosili tego politycznego świata, on istnieje i ma ogromny wpływ na to, jak żyjemy, na to, czy mamy szansę żyć na takim poziomie jak robotnik niemiecki czy francuski. Pracownicy i członkowie NSZZ Solidarność mają różne sympatie polityczne, wielu też twierdzi, że polityka ich zupełnie nie interesuje. Jednak każdy związek zawodowy, a szczególnie tak duży i silny jak NSZZ Solidarność, nie może się od polityki odizolować. Zresztą wielu zasadniczych postulatów pracowniczych i związkowych nie da się zrealizować unikając polityków i działań politycznych. Chodzi o to, aby politykę i polityków wykorzystywać do osiągania swoich celów, aby się nie uzależnić od konkretnych ugrupowań politycznych, nie dać się manipulować przez polityków. Przez te ostatnie dwa lata, kiedy władzę w związku objęli inni ludzie, staramy się za wszelką cenę odpolitycznić, jak najmniej mieć wspólnego z jedną tylko opcją polityczną. Jeżeli chcemy załatwić tak ważną sprawę dla wszystkich Polaków, jaką są emerytury, powinniśmy rozmawiać ze wszystkimi opcjami politycznymi.

Pozostaje pytanie, czy takie podejście do polityki jest skuteczne?
– Już słyszałem takie zarzuty, że po bitwach, które stoczyliśmy w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, nie możemy pochwalić się sukcesami. W batalii o emerytury ponieśliśmy porażkę. Nie ma postępu, jeśli chodzi o płacę minimalną i o umowy śmieciowe. I być może powinniśmy zastanowić się, co dalej. Czy zrobić tak jak na Zachodzie, gdzie związki zawodowe podpisują z konkretnym ugrupowaniem politycznym kontrakt dotyczący realizacji ich programu społecznego dla ludzi i wspierają to ugrupowanie polityczne. A może z powrotem spróbować Solidarność przekształcić w takiego superarbitra, wielką społeczną organizację, która jest jednym z głównych punktów odniesienia dla każdej władzy. Ale to wymagałoby dużo większej liczebności i naprawdę masowego, i przede wszystkim aktywnego poparcia społecznego. Tak jest np. we Francji, gdzie uzwiązkowienie jest podobne jak u nas, ale razem ze związkowcami na ulice wychodzą setki tysięcy niezrzeszonych, którzy mają świadomość, że muszą związki wesprzeć, bo to jest ich wspólny interes. U nas nawet w kwestii emerytalnej takiego masowego poparcia nie było. Choć z drugiej strony, przy takiej apatii społecznej, jaką obserwujemy od wielu lat, to i tak skala poparcia była naprawdę duża.

A może coś z tą Solidarnością jest nie tak?
– Choć są tacy, którzy próbują się pocieszać, że OPPZ czy inne centrale w ciągu roku nie są w stanie zebrać tylu ludzi na wszystkich manifestacjach, ile Solidarność na jednej pikiecie, to jednak w tej wątpliwości coś jest na rzeczy. My sami w związku potrzebujemy głębokiej reformy. Bez tej reformy, bez zmiany statutu, bez wprowadzenia kadencyjności na określonych szczeblach władzy związkowej, bez zmiany organizacyjnej, NSZZ Solidarność nie będzie skuteczny. Musi się zreformować, dopuścić młodych ludzi do kręgów decyzyjnych. Im dłużej będziemy czekać z reformą związku, tym będzie gorzej.

Wielu ludzi uważa, że Solidarność jest od tego, żeby walczyć o ich interesy, ale oni sami nie poczuwają się do obowiązku uczestnictwa w tej walce…
– To jest popularna postawa. Ale ona się bierze z tego, że mamy takie, a nie inne prawo, że jak Solidarność coś załatwia, to załatwia dla wszystkich, bez względu na to, czy należą do Solidarności, czy nie. A gdy nie załatwia, to z reguły najgłośniej krzyczą właśnie ci, którzy do żadnego związku zawodowego nie należą. Cały czas staramy się uświadamiać pracownikom różnych branż, że jeśli podczas negocjacji płac, pakietów socjalnych itd. lider związkowy nie będzie miał za sobą licznego wojska w postaci szeregowych członków związku, zwykłych pracowników, to po prostu nic nie wywalczy.

Solidarność cały czas podkreśla, że w zakładach, gdzie są związki zawodowe, pracownikom żyje się lepiej.
– Bo takie są fakty. Tam, gdzie są związki, pracownicy mają większe szanse na podwyżki i to realne podwyżki. Nawet gdy dochodzi do zwolnień, to związki negocjują korzystne pakiety socjalne. Pracownicy z zakładów, gdzie związki są silne, mają lepszy poziom życia. Zwróć uwagę, że poziom życia jest najwyższy w tych krajach, w których jest najwyższe uzwiązkowienie, czyli w krajach skandynawskich. Powtarzamy to jak mantrę, ale do wielu wciąż to nie dociera. Bierze się to stąd, że od lat politycy, przedsiębiorcy i media wciskają ludziom, że związki są niepotrzebne, że to hamulcowi. Ale oni tak mówią, bo związki zagrażają ich interesom, bo związki są przeszkodą w bezwzględnym wykorzystywaniu pracowników. Ten egoizm i nienasycenie najbogatszych są szkodliwe. I społecznie, i gospodarczo.

Czego życzysz członkom Solidarności z okazji 32. urodzin związku?
– Żebyśmy podczas 35. urodzin Solidarności mogli sobie wzajemnie pogratulować faktu, że Solidarność odnosi sukcesy. Bo gdy Solidarność odnosi sukces, to ludzie odnoszą sukces. I żebyśmy za parę lat mogli powiedzieć, że marzenia o osiągnięciu poziomu życia niemieckiego robotnika znowu stało się realne.

Z Dominikiem Kolorzem, przewodniczącym Zarządu Regionu Ślasko-Dąbrowskiego NSZZ Solidarność rozmawia Grzegorz Podżorny


Dodaj komentarz