Solidar Śląsko Dąbrow

Wszędzie było pełno krwi

Gdy przyniesiono pierwszego zabitego, byliśmy w szoku. Dopiero w tym momencie dotarło do nas, co rzeczywiście dzieje się w kopalni – wspomina Barbara Jęśko, jedna z pielęgniarek, które udzielały pierwszej pomocy górnikom rannym podczas pacyfikacji kopalni Wujek.
 
Pacyfikacja Wujka rozpoczęła się 16 grudnia ok. godz. 11.00. Już kilka minut później do punktu opatrunkowego znajdującego się na terenie kopalni zaczęto przynosić pierwszych zatrutych gazem łzawiącym. – Bardzo szybko zaczęło brakować tlenu. Musieliśmy poprosić o pomoc ratowników górniczych – opowiada Barbara Jęśko, pielęgniarka, która w 1981 roku była szefową punktu opatrunkowego w kopalni Wujek. Razem z nią dyżur tego dnia pełniła tylko jedna pielęgniarka i jeden sanitariusz, a osób potrzebujących pomocy przybywało z minuty na minutę. – Gdy przyniesiono pierwszego zabitego, byliśmy w szoku. Dopiero w tym momencie dotarło do nas, co rzeczywiście dzieje się w kopalni. Do końca nie wierzyliśmy, że milicja użyje broni palnej, że będzie tylu zabitych i rannych – dodaje Barbara Jęśko. 
 
Zomowcy utrudniali pomoc
Wkrótce punkt opatrunkowy wypełnił się rannymi. Leżeli na podłodze, siedzieli oparci o ściany, wszędzie było mnóstwo krwi. Część górników miała obrażenia wskazujące na pobicie, inni rany postrzałowe. – Nie byliśmy w stanie udzielać pomocy aż tylu osobom. Przez dyspozytora kopalni poprosiliśmy o pomoc. Na własną rękę dotarła do nas doktor Urszula Wenda i kilka osób z przychodni przyzakładowej. Pracowaliśmy w milczeniu. Nie znaliśmy górników, którym pomagamy – opowiada pielęgniarka z punktu opatrunkowego kopalni Wujek. Górnicy, którym udzielono pierwszej pomocy, byli przenoszeni do sanitarek i odwożeni do szpitali. ZOMO robiło wszystko, by ten transport utrudnić, niektóre karetki zatrzymywano, a rannych dotkliwie bito.
 
Celem zomowców było wyłapanie przywódców strajku w kopalni.Z tego względu poszkodowani podczas pacyfikacji mieli być przewożeni do Szpitala Górniczego w Ochojcu oraz do Szpitala MSW w Katowicach. Obydwie placówki zostały zmilitaryzowane. Komunistyczna władza nie zamierzała korzystać z pomocy Centralnego Szpitala Klinicznego w Katowicach Ligocie, mimo że znajdował się on najbliżej kopalni i posiadał oddział neurochirurgii i oddział chirurgii klatki piersiowej. – To właśnie ta klinika powinna zostać wyznaczona do udzielania pomocy górnikom z ranami postrzałowymi – mówi prof. Grzegorz Opala, wówczas lekarz CSK i przewodniczący Solidarności w Śląskiej Akademii Medycznej.
 
Lekarze przechytrzyli władzę
Gdy tylko personel kliniki zorientował się, że karetki z Wujka jadą do Szpitala Górniczego w Ochojcu, zaczął działać na własną rękę. Lekarze obawiali się, że górnicy będą zabierani ze zmilitaryzowanych placówek i aresztowani. Żeby do tego nie dopuścić, chirurg Marek Rudnicki, wbrew zarządzeniom SB, skorzystał ze szpitalnej radiostacji i nadał komunikat, by od tego momentu wszystkie sanitarki z rannymi kierowane były do Ligoty. W ten sposób udało mu się oszukać Służbę Bezpieczeństwa. W niedługim czasie do izby przyjęć przywieziono kilkudziesięciu poszkodowanych górników. Lżej rannych opatrywano i natychmiast odsyłano do domów. Hospitalizacji i interwencji chirurgicznej wymagało kilka osób. – To byli m.in. górnicy z ranami postrzałowymi klatki piersiowej lub innych części ciała czy urazami głowy. Wśród nich był także pobity przez zomowców kierowca karetki pogotowia. Ich obrażenia były ciężkie, pomoc musiała być udzielona jak najszybciej – podkreśla prof. Opala.
 
Odwaga i determinacja
Hospitalizowanym górnikom założono podwójną dokumentację. Jedną poprawną, zawierającą informacje dotyczące zmian pourazowych i podjętego leczenia, drugą sfałszowaną. Jako powód pobytu w szpitalu podawano w niej np. uraz spowodowany upadkiem ze schodów lub potknięciem. Gdyby zaszła taka konieczność, sfałszowana dokumentacja miała być pokazana Służbie Bezpieczeństwa. Był to sposób na ukrycie prawdziwego powodu hospitalizacji i uchronienie górników przed represjami. Równocześnie personel szpitala przygotował miejsca, w których mógłby ukryć rannych górników przed Służbą Bezpieczeństwa. Jednak, zanim dr Marek Rudnicki zmienił rozkaz i poszkodowanych zaczęto przewozić do Centralnego Szpitala Klinicznego, najciężej ranni górnicy trafili do Szpitala Górniczego w Ochojcu. Wśród lekarzy, którzy w tej placówce przystąpili do zabiegów, był laryngolog Andrzej Łępkowski. To właśnie on podczas jednej z operacji wyjął pocisk z ciała górnika i ukrył przed SB. Pokazał go dopiero w 1994 roku przed Sądem Wojewódzkim w Katowicach. Ten pocisk stał się jednym z najważniejszych dowodów w procesie przeciwko członkom plutonu specjalnego, którzy brali udział w pacyfikacji kopalni Wujek.
 
Agnieszka Konieczny
źródło foto:ipn.gov.pl
 

Dodaj komentarz