Solidar Śląsko Dąbrow

Zniechęcić tych upierdliwych obywateli

Obywatel to takie upierdliwe stworzenie, które twierdzi, że ma jakieś prawa, chce decydować, kto rządzi i jak rządzi. Domaga się, żeby w urzędach traktować go jak klienta, a jest przecież zwykłym petentem. Nie rozumie, że pacjent powinien być wdzięczny za to, że nikt go nie wyrzucił z kolejki w przychodni, że rejestratorka łaskawie go zarejestrowała, a lekarz przyjął i nawet dał diagnozę, i że nieważne, czy jest ona trafna, czy błędna. Trzeba być wdzięcznym, że w ogóle jakaś jest.

Mimo wysiłków armii urzędników i polityków wciąż w Polsce jakaś część populacji mówi o sobie hardo, że są obywatelami, a w zamian za płacone podatki oczekuje jakichś publicznych usług, rent, emerytur i innych fanaberii. Dlatego trzeba walczyć z nimi z całych sił, stosując sprawdzone metody. Trzeba ich zniechęcać, obrzydzać wizyty w urzędach. Oni urzędników mają się bać. W urzędzie pojawiać się tylko, gdy są wzywani, a nie z własnej woli przyłazić i o coś tam prosić, jęczeć, błagać. Ci tzw. podatnicy muszą sobie w końcu uświadomić, że urzędnik nie przychodzi do pracy dla przyjemności, tylko po to, żeby co miesiąc odebrać pensję.

Pewnie znakomita większość urzędników uzna, że to niesprawiedliwa ocena ich pracy. Niemniej jestem przekonany, że większość obywateli z tą oceną się zgadza. Ja do urzędów bardziej boję się chodzić niż do dentysty. Wizyta u stomatologa kojarzy się ze stresem, bólem i wyczyszczeniem portfela, ale efektem jest wyleczenie zęba. Wizyta w urzędzie to również stres i ból, portfel jest czyszczony regularnie, ale efektem jest tylko bezsilność i frustracja. I to niezależnie od tego, z jakiego rodzaju urzędem i jakiego szczebla mamy do czynienia.

Ten strach to wynik wieloletniej tresury, jaką zafundowali biurokraci obywatelom. Zniechęcają, obrzydzają, dają jasno do zrozumienia, że to my jesteśmy dla nich, a nie oni dla nas. Jedyny czas, w którym obywatele mogą odreagować swoje upokorzenia to wybory i referenda, ale w tym przypadku też trwa organiczna praca polityczno-administracyjnej kasty, aby nas zniechęcić do korzystania z tych instrumentów lub wytresować społeczeństwo tak, aby głosowało zgodnie z interesami owej kasty, a nie swoimi własnymi.

To, co zrobiono w ostatnich latach z instytucją referendum, to majstersztyk szkodnictwa. Najpierw parlamentarna emanacja kasty rządzącej zniechęcała obywateli do korzystania z tego instrumentu kontroli władzy, wrzucając do kosza wszystkie wnioski o referenda. Potem upadający prezydent Bronisław Komorowski zarządził, a partyjny Senat przyklepał bezsensowne referendum z idiotycznie sformułowanymi pytaniami, w tym jednym bezprzedmiotowym. Następnie Senat odrzucił wniosek nowego prezydenta Andrzeja Dudy o inne referendum, które było co prawda ukłonem w stronę wcześniejszych obywatelskich inicjatyw referendalnych, ale po pierwsze pytania też nie były sformułowane najszczęśliwiej, a po drugie czas złożenia tego wniosku jasno wskazywał, że jest to element politycznej, przedwyborczej gry, tym bardziej że decyzja zdominowanego przez rządzącą partię Senatu mogła być tylko jedna – odrzucenie wniosku politycznej konkurencji – i taka była.

Oczywiście teraz politycy z kasty panującej i basujący im publicyści leją łzy nad niską frekwencją w referendum. To są krokodyle łzy. Tak naprawdę są zadowoleni, że znowu udało się zniechęcić obywateli do niepożądanej przez władzę aktywności, kolejny instrument obywatelskiego nacisku na władzę w oczach przynajmniej części społeczeństwa został skompromitowany. Podczas nadchodzących wyborów warto o tym szczególnie pamiętać.

Jeden z Drugą:)
 

Dodaj komentarz