Złożyli wieniec, zostali pobici
Miał świadomość, że za to, co robi może zostać pobitym przez „nieznanych sprawców”, a mimo to odważnie przeciwstawiał się komunistycznej władzy. O takich ludziach jak Kazimierz Grzanka warto przypominać nie tylko przy okazji rocznicowych uroczystości
Kazimierz Grzanka od 1980 roku był przewodniczącym Solidarności w Przedsiębiorstwie Urządzeń Szklarskich SZKŁOMASZ w Jaroszowcu. 13 grudnia 1982 roku, w pierwszą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, wszedł na znajdujący się na terenie zakładu komin i na wysokości 40 metrów zawiesił transparent z napisem: „Precz z PZPR i stanem wojennym. Niech żyje Solidarność”.
– Ubezpieczał mnie tylko Jasiu Grzywiński z zakładowej Solidarności. Najbardziej bałem się,
że spadnę, a SB powie ludziom, że byłem złodziejem. Gdy już udało mi się zawiesić transparent, odetchnąłem z ulgą, Pomyślałem, że teraz przynajmniej nie zrobią ze mnie złodzieja – tak pan Kazimierz wspomina tamto wydarzenie. Z dumą podkreśla, że transparent mogło zobaczyć mnóstwo ludzi jadących rano do pracy do Olkusza i Bukowna. Przed budynek wyszło też
ok. tysiąca pracowników SZKŁOMASZU, którzy w milczeniu przyglądali się napisowi. Milicja podejrzewała, że to on. Jeszcze tego samego dnia kazano mu się stawić na lokalnym posterunku, ale podczas przesłuchania nic mu nie udowodniono.
że spadnę, a SB powie ludziom, że byłem złodziejem. Gdy już udało mi się zawiesić transparent, odetchnąłem z ulgą, Pomyślałem, że teraz przynajmniej nie zrobią ze mnie złodzieja – tak pan Kazimierz wspomina tamto wydarzenie. Z dumą podkreśla, że transparent mogło zobaczyć mnóstwo ludzi jadących rano do pracy do Olkusza i Bukowna. Przed budynek wyszło też
ok. tysiąca pracowników SZKŁOMASZU, którzy w milczeniu przyglądali się napisowi. Milicja podejrzewała, że to on. Jeszcze tego samego dnia kazano mu się stawić na lokalnym posterunku, ale podczas przesłuchania nic mu nie udowodniono.
Pod kopalnią Wujek
Trzy dni później, 16 grudnia wraz z kolegami z Solidarności Władysławem Szklarkiem i Andrzejem Wadasem oraz Stanisławem Gilem, wówczas szefem Międzyzakładowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ Solidarność w Olkuszu, był pod kopalnią Wujek. Przed bramą zakładu
i drewnianym krzyżem znajdującym się nieopodal kopalni od rana gromadzili się ludzie. Modlących się za górników, którzy zostali zastrzeleni podczas pacyfikacji kopalni, otaczał kordon ZOMO. Część osób „robiono na miejscu”, co w żargonie funkcjonariuszy SB oznaczało pałowanie, innych wywożono do tzw. Pentagonu, czyli Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Katowicach.
i drewnianym krzyżem znajdującym się nieopodal kopalni od rana gromadzili się ludzie. Modlących się za górników, którzy zostali zastrzeleni podczas pacyfikacji kopalni, otaczał kordon ZOMO. Część osób „robiono na miejscu”, co w żargonie funkcjonariuszy SB oznaczało pałowanie, innych wywożono do tzw. Pentagonu, czyli Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Katowicach.
Pała na początek
Kazimierz Grzanka wraz z kolegami dotarł pod krzyż ok. godz. 14.00. Wieniec z napisami „Pomordowanym górnikom” i „Precz ze stanem wojennym i Jaruzelskim” jeden z nich schował pod płaszcz. – Udało nam się dojść pod krzyż, powiesić wieniec i pomodlić przez kilka minut. Gdy odchodziliśmy, ZOMO-wcy dostrzegli szarfy. To wystarczyło. Podbiegli do nas i zawlekli
do suki – wspomina pan Kazimierz. Tam, jak mówi, dostali po parę pał i sądzili, że zostaną wypuszczeni. Tak się nie stało, funkcjonariusze zawieźli ich do Pentagonu. – Podczas jazdy zaczęliśmy trochę żartować z tych zomowców, ale oni to usłyszeli. Jeden z nich podszedł
i z całej siły kopnął mnie w brzuch – dodaje.
do suki – wspomina pan Kazimierz. Tam, jak mówi, dostali po parę pał i sądzili, że zostaną wypuszczeni. Tak się nie stało, funkcjonariusze zawieźli ich do Pentagonu. – Podczas jazdy zaczęliśmy trochę żartować z tych zomowców, ale oni to usłyszeli. Jeden z nich podszedł
i z całej siły kopnął mnie w brzuch – dodaje.
Na komendzie MO
Na komendzie całą czwórkę ustawiono twarzą do ściany. W ten sposób stali przez trzy godziny, później zaprowadzono ich do piwnicy. Wszystkich wsadzono do czteroosobowej celi, w której były już dwie osoby. Wkrótce rozpoczęły się przesłuchania, zabierano ich przez całą noc,
co dwie godziny. – Byłem zmęczony i zdenerwowany. W pewnym momencie przyszedł jakiś porucznik i zaczął ze mną rozmawiać o innych rzeczach, m.in. o wyborach. Sprowokował mnie, żebym napisał oświadczenie, że nie chodzę głosować. Przeczytał je i kazał podpisać. Tyle co to zrobiłem, rozbił mi taboret na głowie. Potem kopnął mnie i zawołał: „Zabierać go, dajcie mu
do zrozumienia, po co tu przyszedł”. Jeden złapał mnie za ręce, drugi za nogi, a trzeci bił. Tak wlekli mnie i bili do samego dołu. Później całego zakrwawionego wrzucili do celi jak worek żyta. Koledzy mnie nie poznali. Ten co mnie wlókł po schodach, dzisiaj ma 15 tys. zł emerytury,
ja 1700 zł – dodaje Kazimierz Grzanka.
co dwie godziny. – Byłem zmęczony i zdenerwowany. W pewnym momencie przyszedł jakiś porucznik i zaczął ze mną rozmawiać o innych rzeczach, m.in. o wyborach. Sprowokował mnie, żebym napisał oświadczenie, że nie chodzę głosować. Przeczytał je i kazał podpisać. Tyle co to zrobiłem, rozbił mi taboret na głowie. Potem kopnął mnie i zawołał: „Zabierać go, dajcie mu
do zrozumienia, po co tu przyszedł”. Jeden złapał mnie za ręce, drugi za nogi, a trzeci bił. Tak wlekli mnie i bili do samego dołu. Później całego zakrwawionego wrzucili do celi jak worek żyta. Koledzy mnie nie poznali. Ten co mnie wlókł po schodach, dzisiaj ma 15 tys. zł emerytury,
ja 1700 zł – dodaje Kazimierz Grzanka.
Działał dalej
Zostali wypuszczeni po trzech dniach. Pan Kazimierz w dalszym ciągu był szykanowany przez SB. Wielokrotnie go zatrzymywano na 48 godzin i przesłuchiwano. Mimo to działał
w podziemnej Solidarności, kolportował ulotki, załatwiał papier do Regionu Śląsko-Dąbrowskiego i każdego 16 grudnia wracał pod kopalnię Wujek. – Z roku na rok było nas tam więcej. Część ludzi zostawiała wieńce pod bramą kopalni, inni szli pod krzyż, a to SB bolało najbardziej – wspomina.
w podziemnej Solidarności, kolportował ulotki, załatwiał papier do Regionu Śląsko-Dąbrowskiego i każdego 16 grudnia wracał pod kopalnię Wujek. – Z roku na rok było nas tam więcej. Część ludzi zostawiała wieńce pod bramą kopalni, inni szli pod krzyż, a to SB bolało najbardziej – wspomina.
Agnieszka Konieczny