Solidar Śląsko Dąbrow

Złe wieści z gospodarki

Pod koniec lutego bezrobocie w Polsce wyniosło już do 14,4 proc. Jak wskazuje GUS, w naszym kraju maleją nakłady na inwestycje, pogarsza się koniunktura w przemyśle i nastroje konsumenckie. Rosną za to długi i deficyt budżetowy.

W lutym odnotowano wzrost bezrobocia zarówno w stosunku do poprzedniego miesiąca, jak i w ujęciu rocznym. W zeszłym miesiącu liczba nowo zarejestrowanych bezrobotnych wyniosła niespełna 225 tys. osób. Pod koniec lutego 422 zakłady zadeklarowały zamiar zwolnienia kolejnych 34,3 osób. Masowych zwolnień nie rekompensują nowo powstające miejsca pracy, bo tych w gospodarce jest coraz mniej. W całym 2012 roku w naszym kraju utworzono 465 tys. miejsc pracy, czyli o prawie 20 proc. mniej niż rok wcześniej.

Zdaniem prof. Jerzego Żyżyńskiego, ekonomisty z Uniwersytetu Warszawskiego na wzrost bezrobocia bezpośredni wpływ ma coraz gorsza kondycja polskiego przemysłu i brak polityki przemysłowej rządu. – Siłę gospodarki budują głownie duże przedsiębiorstwa, które mogą swoje produkty sprzedawać za granicą. Niestety w Polsce zlikwidowano większość przemysłu. Z kolei te przedsiębiorstwa, które pozostały lub powstają obecnie, to albo małe firmy nie mające szans na ekspansję, albo zakłady uzależnione od tego co dzieje się w zachodnich krajach UE. Jeżeli tam gospodarka zwalnia, to nasze firmy redukują zatrudnienie – mówi prof. Żyżyński.

Coraz gorsza sytuacja na rynku pracy oraz malejąca realna wartość wynagrodzeń negatywnie wpływają na nastroje konsumenckie. W obawie przed utratą pracy niechętnie kupujemy towary i usługi, a to właśnie popyt wewnętrzny w ostatnich latach był motorem napędowym polskiej gospodarki. Jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, tak złe nastroje konsumenckie jak obecnie ostatni raz obserwowaliśmy w 2004 roku. – Pomyślność gospodarcza bierze się z tego, że ludzie produkują dobra, zarabiają pieniądze, a później je wydają. Wydane pieniądze wracają do przedsiębiorców i do gospodarki. Tak więc im ludzie zarabiają więcej, tym lepiej dla przedsiębiorców jako zbiorowości. Niestety znaczna część pracodawców w Polsce lobbuje, aby płaca minimalna była jak najniższa, a wynagrodzenia rosły jak najwolniej. Na krótką metę poszczególni pracodawcy na tym zyskują, ale w dłuższej perspektywie tracimy wszyscy – tłumaczy prof. Żyżyński.

Złe wieści z gospodarki, to problem nie tylko dla budżetów domowych Polaków, ale również dla państwowej kasy. Powiększająca się rzesza osób bez pracy, oznacza mniejsze wpływy z podatków. Tylko w dwóch pierwszych miesiącach tego roku deficyt budżetowy osiągnął 21,7 mld zł, co stanowi 60,9 proc. kwoty założonej w ustawie budżetowej na cały rok.
Zdaniem wielu ekonomistów nierealne założenia budżetu już niedługo spowodują konieczność jego nowelizacji. Jak tłumaczy prof. Żyżyński, rząd może tego dokonać na dwa sposoby. Po pierwsze można pożyczyć więcej pieniędzy. – Samo pożyczanie pieniędzy przez państwo nie jest niczym złym. Pod warunkiem, że pożycza się je w kraju i koszt obsługi długu, czyli odsetki od obligacji wracają do gospodarki. Natomiast jeżeli pożyczamy pieniądze za granicą, znaczna część naszego dochodu narodowego jest transferowana do innych krajów -mówi ekonomista. Drugi sposób to obcięcie wydatków budżetowych, co, jak pokazuje przykład Grecji czy Hiszpanii, tylko pogłębi kryzys. – Załóżmy, że w swoim budżecie domowym ograniczamy wydatki, bo chcemy wyremontować mieszkanie. Kiedy już zaoszczędzimy odpowiednią sumę, kupujemy materiały budowlane, a robotnik którego zatrudniliśmy do remontu zarobi pieniądze, które później wyda. W ten sposób pieniądz cały czas krąży w gospodarce i przyczynia się do jej rozwoju. Natomiast w przypadku cięć w budżecie, te pieniądze nie wrócą do gospodarki i wtedy trudno myśleć o jakimkolwiek wzroście – podkreśla prof. Jerzy Żyżyński.

Łukasz Karczmarzyk

Dodaj komentarz