Solidar Śląsko Dąbrow

Zielona wyspa rudego chytrusa

Nie dalej jak wczoraj o świcie, idę ci ja (choć nie jestem z Krakowa) chodnikiem jednego ze wspaniałych miast naszej, rozwijającej się w oszałamiającym tempie konurbacji śląskiej. Patrzę ci ja i oczom nie wierzę. Lis przebiegał mi drogę, mignął przez ulice, przez tory, na drugi chodnik i zniknął za krzakami. Nie był bardzo rudy. Właściwie to bury. Ale chytry był na pewno, bo przechodził za, a nie przed fotoradarem. Co ten lis w środku miasta robił, cholera go wie. Ale jego obecność zmusiła mnie do niezwykle rzadkiej czynności, czyli do tzw. refleksji. Zmarszczyłem czoło, zastanowiłem się głęboko i przez to wszystko uciekł mi autobus. Po kwadransie przyjechał następny, wsiadłem, bo już nie zastanawiałem się tak głęboko. Niemniej myśl o obecności lisa wracała do mnie jak łupież. No bo lisy to mamy różne: leśne, rude, chytre, hodowlane, tomasze, kołnierze. Lisy też mogą być wściekłe, ale bury lis śródmiejski to chyba jakaś nowość.

Po powrocie z roboty podszedłem do filującego przy klatce (schodowej oczywiście) sąsiada. Sąsiad ten wie więcej niż niejedna sąsiadka. Zna stosunki rodzinne, stan posiadania i aktualne problemy finansowo-zdrowotne w obrębie 9 sąsiednich bloków i 12 domów jednorodzinnych. Zagadnąłem go o lisa i wyjaśnił mi, że to rudo-bure stworzenie boże od wielu miesięcy odwiedza przyblokowe śmietniki i tamże się stołuje. I tak sobie myślę, że nie jest jeszcze w naszej konurbacji kochanej tak źle, skoro rudy chytrus może się na naszych śmietnikach wyżywić. A że puszek po piwie nie zgniata, bo nie umie i złomu nie szuka, to go konkurencja nie goni. Zieloną wyspę rudzielec ma.

Gdybym był Janem-Vincentem, to bym się poważnie zastanowił, czy nie włączyć wskaźnika gospodarczej aktywności lisów do rządowej enronksięgowości. Konsumpcja wewnętrzna by wzrosła, PKB wzrósł i dług zmalał. A z drugiej strony lis nie jest ubezpieczony, dzieci wychowuje sam z nieubezpieczoną małżonką. Becikowego nie bierze. Przedszkola mu nie trzeba, szkoły też. Nie broni go żaden kodeks pracy, co najwyżej kodeks lasu, a ten akt prawny każdy sędzie oleye. Poza tym zwierz ten nigdy się nie stawia, nie strajkuje, tylko szybciutko s…a . A opieka weterynaryjna sprowadza się do odstrzału. No same plusy. I jeszcze gdyby palił, pił i jeździł samochodem, to byłby podatnikiem idealnym. Ale nie można mieć wszystkiego. Oczywiście, aby uzyskać bardziej wymierne dla budżetu korzyści, należałoby lisa jakoś dodatkowo złupić. Na pozór skarbówka może rudemu na kitę skoczyć, ale jak wiadomo, są urzędnicy, którzy potrafią z obywatela zedrzeć skórę, to co dopiero z lisa. Z lisa to lewą ręką, z zamkniętymi oczyma.

Ale co tam lis. A dziki żerujące na śmietnikach na Ligocie i bez żadnych opłat zajmujące areał Lasów Państwowych? A sarny zażerające się sianem bez akcyzy. A pozostali nieopodatkowani mieszkańcy rachitycznych młodników i innych kniei otaczających naszą wspaniałą konurbację? Całą tę leśną, szarą strefę trzeba wziąć za nieogolony pysk i wliczyć do wyliczanek. A gdy już będziemy dziesiątą gospodarką świata i to wszystko pieprznie z hukiem jak klapa śmietnika, to na ekrany kin trafi film „Przerwana dekada 2”.

Jeden z Drugą:)


Dodaj komentarz