Zasady PO
Nie wiem, jakie reguły stadne panują wśród dzisiejszych uczniów podstawówek, ale dawno dawno temu, kiedy w szkole poza rozwiązywaniem testów uczono też innych rzeczy, zasady były proste i dla wszystkich czytelne. Wymieniać wszystkich nie będę, bo z pewnością doskonale pamiętacie. Jeśli jest inaczej, to znaczy, że byliście klasowym kujonem, co to siedział w pierwszej ławce i nigdy nie dawał ściągać na klasówkach (taki osobnik, najczęściej płci żeńskiej, był w każdej klasie).
Tak czy owak, jednym z głównych przykazań szanującego się ucznia była bezwzględna lojalność wobec współosadzonych w szkolnych ławkach. Nieważne, co kto przeskrobał i czy występku dopuścił się nasz najlepszy kolega czy najgorszy wróg. Gdy nauczycielka pytała, kto na ścianie w ubikacji napisał brzydkie słowo, albo kto kurzył tam na przerwie papierosy, nikt nie ważył się puścić pary z gęby. No chyba, że wspomniany wcześniej klasowy kujon. Taki to dla zapunktowania u nauczycielki gotów był dopuścić się najohydniejszej nawet zdrady. A taką właśnie było nakablowanie nauczycielce. Kapusiowi groziła powszechna infamia, a w skrajnych przypadkach nawet rozkwaszenie nosa po lekcjach (klasowy kujon był bezpieczny – po lekcjach chodził do czytelni).
Reguła bezwzględnej lojalności była tak istotna, że w zbiorowej uczniowskiej świadomości doniesienie pani, kto jest sprawcą danego występku, było nieporównywalnie gorsze od samego występku. Człowiek z czasem wyrasta z krótkich spodenek i sztubackiej mentalności. Niestety nie każdy.
Od ponad tygodnia wszystkie polskie media młócą tzw. aferę taśmową w peło. Tym, którzy dla higieny psychicznej media śledzić przestali, a w niniejszy numer TŚD mieli zawinięte klapsznity na drugie śniadanie i ich wzrok przypadkiem padł na niniejszy tekst w trakcie tychże klapsznit odwijania, uprzejmie wyjaśniam w czym rzecz. W trakcie wyborów regionalnych władz partii jedynie słusznej na Dolnym Śląsku jeden platfus obiecał drugiemu, że jak zagłosuje na właściwego kandydata, dostanie robotę w KGHM. Ten pierwszy rozmowę nagrał, po czym nagranie zaniósł do Newsweeka.
W normalnym kraju, w którym politycy nie noszą już krótkich spodenek, sekwencja zdarzeń byłaby prosta: prokurator – sąd – ukaranie winnych – koniec politycznej kariery. Jednak w naszej polskiej klasie politycznej jest inaczej. Dla nich, tak jak w podstawówce, nie liczy się występek, ale zasada bezwzględnej lojalności. Dla nich szwarccharakter to ten, kto stoi za przeciekiem, a nie ten, kto kupczył państwowymi posadkami. W szkole dobry nauczyciel potrafił wykorzenić z nieletnich głów sztubacką mentalność i nauczyć gówniarzy cywilnej odwagi. Nasi politycy widać nie mieli szczęścia do nauczycieli.
Trzeci z Czwartą:)