Solidar Śląsko Dąbrow

Z zawodu prezes, z zawodu poseł

Wróciłem z urlopu i od razu wpadłem w sam środek. Spodziewałem się, co mnie czeka, a jednak cały mój urlopowy luz w mgnieniu oka przerodził się w bezsilną irytację. Już pierwszego dnia po urlopie w drodze do roboty ze słupów i murów zaatakowały mnie mniej lub bardziej wyretuszowane gęby i mniej lub bardziej durnowate slogany. Zewsząd te gęby zapewniają mnie, że jak bum cyk cyk dadzą mi kasę na dzieci, nowe mieszkanie, zwolnią z podatków i opłat wszelakich, do sklepów wróci kiełbasa jak za Gierka, wódka na mocy ustawy już zawsze będzie zmrożona, psy nie będą w nocy szczekać, a sąsiad z góry przestanie się kłócić z żoną. I jedni, i drudzy, tak trzeci, jak i czwarci wdzięczą się do mnie, nieporadnie udając, że mówią serio i oczekują, że ja będę udawał, że im wierzę.

Przypomnieli sobie o mnie i ci, którzy od 8 lat mieli mnie w miejscu, którego nie pokazują na plakatach i inni, którzy dopiero chcieliby mnie tam mieć przez następne 4 lata. Ani grama w tym wszystkim pokory, ani kropelki wstydu w morzu bezczelności. Facet, który, jak to określiła pani komisarz z Brukseli, przez 7 lat miał w dupie całe górnictwo ma czelność napisać se na plakacie, że dla niego „liczy się Śląsk”. Inni w rubryce „zawód” na stronie Państwowej Komisji Wyborczej wpisali sobie „poseł” bo przecież byli i będą nimi zawsze, a jeden oreł wpisał „prezes”, bo przecież nawet, jeśli posłem aktualnie nie jest, to koledzy z partii zginąć mu nie pozwolą.

Zbiorowy przypływ miłości bliźniego i troski o moje dobro panów i pań z Wiejskiej jestem w stanie przetrzymać. Za trzy tygodnie im przejdzie i będę miał spokój na następne parę lat. Wkurza mnie coś innego. Za te trzy tygodnie będę musiał iść i postawić krzyżyk obok nazwiska z plakatu. Będę musiał podjąć decyzję, bo to ponoć mój – obywatela głos decyduje, bo to my obywatele jesteśmy tu rzekomo suwerenem. W teorii głosujemy na konkretną osobę, która potem ma bronić naszych interesów w Warszawie. W praktyce to paru ważniaków z Warszawy wedle swojego widzimisię układa listy tych, na których potem możemy oddać swój głos. W teorii to my wybieramy, każdy z własnego podwórka, swojego przedstawiciela, w praktyce stawiamy krzyżyk przy całkowicie anonimowym dla nas gościu, który za 4 lata będzie dla nas równie anonimowy.

Konia z rzędem temu, kto potrafi wymienić wszystkich parlamentarzystów ze swojego okręgu i choćby w trzech zdaniach nakreślić, czym zajmowali się przez ostatnie 4 lata. I właśnie ta anonimowość jest dla większości polityków prawdziwym błogosławieństwem. To dzięki niej mogą spokojnie siedzieć w tylnych ławach sejmowej sali, nikt ich o nic nie pyta, niczego nie wymaga, za nic nie rozlicza. To ta anonimowość sprawia, że przed wyborami jedyne, co serwują swoim wyborcom, to gęba na plakacie i wyświechtany slogan. Bardziej wysilać się nie muszą, bo i po co? W najgorszym razie w rubryce zawód chwilowo zmienią „posła” na „prezesa”.

Trzeci z Czwartą:)
źródło foto:fb.com/hipsterski.maoizm

 

Dodaj komentarz