Wzór Zorro
65 lat temu, 10 października 1957 roku odbyła się premiera pierwszego odcinka serialu Zorro. To był hit. Pokażcie mi dziś czterdziestolatka, czy pięćdziesięciolatka, który w dzieciństwie nie chciał być jak Zorro. Niejeden z nas dostał w skórę (wtedy nie było tzw. bezstresowego wychowania) za zamaszyście wymalowane kredką „Z” na świeżo pomalowanej ścianie. Niejeden z nas skakał ze stołu z obrusem lub ręcznikiem na plecach, wyobrażając sobie, że to płaszcz Zorro tak mu powiewa. Niejeden z nas na szkolnym balu przebierańców występował w czarnej opasce, we wspomnianym już czarnym płaszczu oraz w czarnym kapeluszu i z dorysowanym węglem hiszpańskim wąsikiem.
Zorro to była widowiskowa i jednocześnie szlachetna postać. Wyglądał jak tzw. „czarny charakter”, ale w rzeczywistości był tym „dobrym”. Bronił dobrych i uczciwych biednych przed złymi i nieuczciwymi bogatymi oraz skorumpowanym urzędniczym aparatem, będącym narzędziem w rękach owych złych. Jakbyśmy dziś powiedzieli, taka naiwna bajeczka dla dzieci. Ale bez takich naiwnych bajeczek społeczeństwo nie mogłoby istnieć. Poddałoby się i hodowałoby kolejne pokolenia coraz bardziej cynicznych potworów, aż do samozagłady. Bez naiwnej wiary, że uczciwy biedny może wygrać z nieuczciwym bogatym, każda działalność społeczna, z działalnością związkową na czele, nie miałyby sensu. I bez choćby odrobiny tej naiwnej wiary bylibyśmy w dupie tak czarnej jak maska Zorro, nie mówiąc już o kapeluszu czy płaszczu.
Ale do rzeczy. Nie o disneyowskim serialu miał być ten felieton, ale o filmach gangsterskich. Pewien tygodnik opublikował, a pewna gazeta dodatkowo nagłośniła, historyjkę o tym, jakoby premier czuł się osaczony „przez złych ludzi, wielki biznes i służby specjalne”. Podobno szef rządu boi się podsłuchów, prowokacji i informacji o kolejnych aferach z ludźmi rządzącej partii w rolach głównych. W kancelarii premiera jest podobno nawet specjalna półeczka, na której goście zostawiają swoje komórki (w domyśle, żeby uniknąć podsłuchiwania). Czytając owe rewelacje, uśmiałem się trochę, ale chwilę później spoważniałem. Jeśli w tzw. prorządowej prasie premiera przedstawia się jak zagrożonego bossa z filmu gangsterskiego, to nie jest dobrze. Bo wniosek z tych publikacji może być tylko taki: albo ktoś robi z nas idiotów, albo premier jest faktycznie członkiem nieformalnej grupy towarzyskiej, która żyje i robi interesy ponad prawem, a teraz stał się tak słaby, że nawet służby, które podobno nadzoruje i reprezentanci wielkiego biznesu, którym podobno służy jego rządzenie, robią go w konia.
W „Ojcu chrzestnym” jest taka scena, w której możemy zobaczyć, że nieposłusznemu człowiekowi jako ostrzeżenie podrzuca się odcięty koński łeb. Niedawno adwokatem syna premiera został mecenas Giertych, którego publicyści z tygodnika „Uważam Rze” przezywają „Koński Łeb”. Ale tu chyba nie należy doszukiwać się analogii do gangsterskiej sagi. Więcej podobieństw jest w innej scenie – tej, w której prezes Rady Ministrów przybija „piątkę” prezesowi gdańskiego sądu, nazywanemu sędzią na telefon. Czekam teraz na kolejną odsłonę, w której można będzie zobaczyć, z kim premier trzaska „żółwika”. Może to będzie nawet jakiś facet w kapeluszu i w masce, ale na pewno nie Zorro. Zorro ma zasady. Nie z każdym trzaska „żółwika”.
Jeden z Drugą:)