Solidar Śląsko Dąbrow

Wyrwać ludzi z apatii

Mija rok od momentu rozpoczęcia w zakładach pracy na Śląsku i w Zagłębiu pierwszych referendów w sprawie generalnego strajku solidarnościowego w regionie. Wsparcie dla przedsiębiorstw, ochrona miejsc pracy, poprawa sytuacji młodych ludzi na rynku pracy, działania naprawcze w systemach służby zdrowia i oświaty. To były główne postulaty akcji. Jest oczywiste, że były to cele długofalowe, niemniej nadszedł moment, aby efekty tej akcji podsumować…
– To pytanie z gatunku sukcesy i porażki?

Tak też to można określić, ale wolę słowo efekty…
– W meczu efektem może być zwycięstwo, może być porażka, może być remis.

Ale to nie był mecz. Na szczęście…
– Zgadza się. Mówimy o sprawach dużo poważniejszych. Choć mam cały czas wrażenie, że obecny rząd tak niestety traktuje te najpoważniejsze sprawy – w kategorii meczu czy rozgrywki, a nie spraw poważnych, spraw najważniejszych, ale zostawmy to. Mimo całej tej widocznej jak na dłoni niedojrzałości obecnych elit władzy, udało się w paru miejscach tę ich niedojrzałość przezwyciężyć. Udało się zmienić nastawienie w paru kluczowych sprawach, udało się uzyskać konkretne efekty.

Jakie?
– Niewątpliwie naszym sukcesem tu w regionie, sukcesem, który przełożył się na całą Polskę, jest fakt, że udało nam się doprowadzić do ukrócenia oszustw związanych z wyłudzaniem VAT w handlu wyrobami stalowymi. Budowanie tego sukcesu zaczęło się  od zainicjowanej przez śląsko-dąbrowską Solidarność wspólnej konferencji związków zawodowych, pracodawców przemysłu hutniczego i posłów. Było to we wrześniu zeszłego roku. Wysłaliśmy wspólne wystąpienie do premiera. Rozmawialiśmy o tym z delegacją rządową, która została przysłana do naszego regionu po tym, gdy okazało się, że pracownicy kolejnych zakładów przemysłowych na Śląsku i w Zagłębiu zdecydowanie popierają rozpoczęcie akcji strajkowej. No i przyniosło to efekt. Została wprowadzona odpowiednia ustawa, która ukróciła przestępczy proceder, bo VAT jest odprowadzony przez odbiorcę końcowego. To wspólny sukces związków i pracodawców. Zresztą dostaliśmy specjalne podziękowania od pracodawców za zaangażowanie w to przedsięwzięcie. To miły gest, tym bardziej że w mediach zwykle przebija się głos tych reprezentantów pracodawców, którzy traktują związki zawodowe jako coś najgorszego, co mogło im się przydarzyć.

Pytanie, czy jest rolą związku, aby się takimi sprawami zajmować?
– Oczywiście. Związek na każdym szczeblu swojej działalności powinien pamiętać, że przedsiębiorstwo i ludzie w nim pracujący to jedno. Trzeba mieć tego świadomość. Wiadomo, że bardzo ciężko o współpracę, jeśli po drugiej stronie mam pracodawcę nieuczciwego, chciwego i nieliczącego się z pracownikami. Człowieka po prostu ograniczonego, do którego nie dociera, że ludzie to najważniejszy kapitał firmy, który widzi w związkach zawodowych samo zło. Związki chcą, aby sprawiedliwie dzielił się z pracownikami wypracowanym dochodem, natomiast on jest przekonany, że chcą mu wyrwać z kieszeni cały zysk. Jest na szczęście grupa pracodawców, którzy nie boją się ze związkami rozmawiać, negocjować, podejmować wspólne działania z korzyścią dla wszystkich – i dla nich, i dla pracowników, i, jak widać to doskonale w przypadku podatku VAT, dla całego państwa.

To są pracodawcy z określonych branż?
– Są wszędzie, w każdej branży. Duzi, średni i mali. Od dłuższego już czasu mamy sygnały, że bardzo chętnie ściślej współpracowałby z nami sektor średnich i małych przedsiębiorstw. To są często nieduże, kilkuosobowe, rodzinne firmy, które nie mają do kogo zwrócić się o wsparcie, bo organizacje pracodawców typu Lewiatan czy BCC to de facto instytucje lobbystyczne. One nie dbają o interesy małych firm, lecz wielkich koncernów. Tu, nawiasem mówiąc, bardzo ważną sprawą byłaby zmiana prawa, która umożliwiłaby małym i średnim przedsiębiorcom członkostwo w NSZZ Solidarność. Oni bardzo by tego chcieli.

Jednym ze sztandarowych postulatów była i pozostaje kwestia wsparcia dla przemysłu energochłonnego.
– Na szczęście tu też pojawiło się światełko w tunelu. Pierwotny kształt ustawy o odnawialnych źródłach energii (OZE) był taki, że nakazywał przedsiębiorstwom i obywatelom wspieranie energii odnawialnej poprzez zwiększenie daniny na tzw. zielone certyfikaty. To oznaczało w praktyce groźbę drastycznego wzrostu cen energii. Nowy projekt ustawy przygotowany przez resort gospodarki znacząco ogranicza wsparcie dla energii ze źródeł odnawialnych. Przedsiębiorstwa otrzymają odpowiednio skonstruowane systemy ulg, aby nie płacić tych kosmicznych danin za energię odnawialną. Jest jakiś krok w kierunku tworzenia mechanizmów pomocy dla przedsiębiorstw energochłonnych, choć nie jest to jeszcze to, czego się domagaliśmy. Nie jest to pełny system rekompensat. Niemniej projekt ministerstwa w dużym stopniu wychodzi naprzeciw naszym oczekiwaniom. Otwarte pozostaje pytanie, jak do tej propozycji odniesie się rząd.

Obserwując wydarzenia związane ze szczytem klimatycznym, można dojść do wniosku, że po długich 6 latach do świadomości rządzących docierają w końcu podstawowe informacje na temat bilansu energetycznego kraju, przyczyn i skutków tzw. polityki klimatycznej UE oraz sytuacji w europejskiej i światowej energetyce?

– Dobrze, że ta wiedza do rządzących dociera. Szkoda, że tak późno, bo wcześniejsza postawa mści się na obecnej sytuacji polskiego przemysłu i polskiej gospodarki. Jeszcze 2-3 lata temu rząd wręcz klęczał przed unijnymi decydentami forsującymi zabójcze dla Polski rozwiązania wynikające z tzw. pakietu klimatyczno-energetycznego. Ale cieszę się, że wreszcie widać, iż zdanie Polaków w kwestii unijnej polityki klimatycznej, obojętnie, czy są to związkowcy, czy przedstawiciele rządu, jest bardzo zbliżone. Cieszę się, że razem zwracamy uwagę, iż Polska jest w czołówce krajów, które wypełniły zobowiązania protokołu z Kioto i że zrobiliśmy to z dużym naddatkiem. Oprócz wspólnego głośnego mówienia potrzebne są też wspólne działania. Wyraźnie zwracamy uwagę, że Polskę „antyekologicznym krajem” nazywają przedstawiciele tych gospodarek, które zobowiązań ograniczenia emisji CO2 podjętych w Kioto nie wypełniły, a wręcz te emisje zwiększyły. Pół żartem mówiąc: Diabeł w ornat się przebrał i ogonem na ekologiczną mszę dzwoni. Nie dajmy się zwariować. I żeby było jasne, mówię o takich gospodarkach jak Niemcy czy Francja, które powołując się na świecką religię klimatyczną, realizują swoje własne interesy gospodarcze, kosztem biedniejszych państw UE.

Wiem, że polityka energetyczna to kluczowa sprawa dla każdej gospodarki i z nią wiążą się sukcesy bądź porażki gospodarcze, a co za tym idzie wzrost lub spadek poziomu życia pracowników, ale spróbujmy podsumować całość efektów solidarnościowej akcji w regionie – referendum i strajku generalnego…
– Te efekty można podzielić na kilka obszarów. O tych w skali makro, o zmianach ustawowych i o zmianie nastawienia rządu do podnoszonych przez związki problemów już mówiliśmy. To przyznawanie nam racji, z oporami, niechętnie, ale w paru kluczowych kwestiach następuje. To są drobne kroczki, ale patrząc na całokształt działań tego rządu i jego antyzwiązkową postawę, i tak należy to uznać za sukces.

A kolejny obszar?
– To rozwiązywanie różnych problemów na poziomie zakładowym. Pracodawcy podczas referendum i strajku marcowego zobaczyli dobrą samoorganizację związków zawodowych w naszym regionie i nie chcę powiedzieć, że zaczęli się bać, ale z pewnością nabrali respektu i przestali lekceważyć związki. Negocjacje z organizacjami zakładowymi prowadzone były w sposób poważny i zaowocowały szeregiem ważnych dla załóg tych zakładów porozumień. Wkrótce po strajku zawarto porozumienia płacowe w Tramwajach Ślaskich. Mieliśmy pozytywne porozumienia w innych zakładach, m.in. w Koksowni Przyjaźń.

A jeszcze przed marcem wygrany strajk w sosnowieckim Bitronie. Pierwszy skuteczny strajk poza górnictwem od niepamiętnych czasów…
– Bitron to świetny przykład jak ważne są wspólne działania i determinacja pracowników. Tu warto podkreślić, że w tym zakładzie znakomitą większość załogi stanowią kobiety i nieraz już to mówiłem – te kobiety pokazały niejednemu mężczyźnie, że to one mają jaja. Ale trzeba też pamiętać, że załoga Bitronu czuła się mocna, bo widziała, że ma wsparcie ze strony całej śląsko-dąbrowskiej Solidarności, ze strony górników oraz innych zakładów i branż. Solidarność w Bitronie osiągnęła niewątpliwy sukces, zresztą podobnie w mikołowskim Yazaki, gdzie w sumie bez strajku, ale po sporze zbiorowym i referendum strajkowym też udało się zawrzeć pozytywne porozumienie.

Strajk generalny w naszym regionie stał się też przykładem dla innych regionów w kraju.
– Gdyby nie było śląsko-dąbrowskiego marca 2013, to na pewno nie byłoby ogólnopolskiego września 2013. To nie ulega wątpliwości. Po pierwsze ludzie zobaczyli, że można. Po raz pierwszy od lat 80-tych zeszłego wieku tak licznie stanęli pod hasłem: „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Pewnie część pracowników z silnych branż zastanawiało się: dlaczego mam strajkować, skoro u mnie w zakładzie jest chyba dobrze, jest wypłata na czas, są premie? Ale jednak stawali do strajku solidarnościowego. I to było bardzo pozytywne. To było zrozumienie istoty Solidarności, wzajemnej pomocy. Jak zwykle licznie stanęli górnicy i pokazali prawdziwą solidarność. Nie tylko zresztą w trakcie strajku marcowego, ale również w czasie innych akcji i działań związkowych. Nawiasem mówiąc, już wkrótce górnicy będą potrzebowali wsparcia ze strony innych branż, bo sytuacja w górnictwie jest bardzo trudna. Mimo że są silni, takie wsparcie będzie im potrzebne. Po pierwsze trzeba im się odwdzięczyć. Po drugie, czasy są takie, że nawet najsilniejsza branża potrzebuje wsparcia.

Ale z tą solidarnością 26 marca nie było do końca różowo. Były organizacje i zakłady pracy, gdzie do strajku nie przystąpiono…
– Nie spodziewaliśmy się stuprocentowego udziału w akcji. Niemniej faktem jest, że niektóre, silne wydawałoby się organizacje, nie stanęły na wysokości zadania. Z różnych przyczyn, czasami koniunkturalnych, a czasami zupełnie niezrozumiałych. Ale też były pozytywne zaskoczenia. Na przykład postawa branży energetycznej. Wierzyłem, że energetycy staną na wysokości zadania, ale przed 26 marca wielu pukało się w czoło, mówiąc, że energetyka nie zastrajkuje, bo nigdy nie strajkuje. Tymczasem 85 proc. organizacji z tej branży przystąpiło do solidarnościowego strajku.

Wróćmy do wpływu działań w naszym regionie na ogólnopolską aktywność związku.
– W sumie to my dawaliśmy impuls do większości działań krajowych. To w siedzibie śląsko-dąbrowskiej Solidarności rodził się pomysł związany z Platformą Oburzonych. Pomysł bardzo dobry, który spotkał się z wielką aprobatą szerokiego grona przedstawicieli różnych środowisk i grup społecznych, które łączy jedna wspólna sprawa. Uważamy, że w naszym kraju trzeba zmienić cały ten chory system polityczny, oparty na wodzowskich partiach, na partyjniackiej sitwie zawłaszczającej kraj i lekceważącej społeczeństwo obywatelskie.

Żeby ta zmiana systemu nastąpiła, musi nastąpić zmiana w świadomości społecznej. Na razie jednak dominuje apatia. Takie przyzwolenie bezsilnych na trwanie systemu. Przecież dekadę temu zarzuty korupcyjne oznaczały automatycznie polityczną porażkę. Dziś, mam wrażenie, że ludzie uznali, że korupcja w polityce była, jest i będzie i tego nie można zmienić.
– I trzeba ludzi z tej apatii wyrwać. Trzeba ludziom uświadomić, że to właśnie przez ich apatię ta władza czuje się bezkarna. Przecież już pierwsze afery z udziałem prominentnych polityków rządzącej partii powinny spowodować, że PO przegra wybory. Tymczasem objęła rządy na drugą kadencję w poczuciu jeszcze większej bezkarności. Stało się tak m.in. dlatego, że ludzie uwierzyli, że nie należy interesować się polityką. Uwierzyli, że jakieś tam wziątki, niejasne powiązania, to po prostu normalna część systemu politycznego. Uwierzyli w jakieś mądrości z imieninowych dyskusji o polityce typu: już się nakradli przez cztery lata, to teraz nie będą kraść i zajmą się robotą. Społeczeństwo dało się po prostu zmanipulować. A przecież sama afera hazardowa czy afera Amber Gold powinny być dla społeczeństwa sygnałem do rewolucji. Teraz mamy kolejną aferę, gigantyczne przestępstwo korupcyjne w kręgu najwyższych urzędników państwowych, które wyszło na jaw, jak sądzę, w wyniku wewnętrznej wojny partyjnej. To już jest lawina. Można odnieść wrażenie, że chyba nawet w PRL skala i rozmiary korupcji nie były tak wielkie, jak w czasie rządów obecnej władzy. Może to wreszcie skłoni społeczeństwo do aktywności.

Wydaje się, że taki społeczny sprzeciw, aby mógł być skuteczny, potrzebuje liderów, i to nie jednowymiarowych, nie z jednej szufladki, ale reprezentujących różne grupy społeczne. I w dodatku trzeba tych ludzi pogodzić…
– Platforma Oburzonych miała możliwość skoncentrowania wokół siebie tych wszystkich ludzi, którzy mają dość obecnego systemu. Miała możliwość uzyskania poparcia dla tej idei ludzi młodych, którzy bardzo pozytywnie tę inicjatywę przyjęli. To była jedna z największych szans związku w 2013 roku i niestety nie została wykorzystana. Trzeba odłożyć na bok te wszystkie niesnaski i nieporozumienia, które spowodowały rozejście się dróg dwóch liderów Platformy Oburzonych, czyli Piotra Dudy i Pawła Kukiza. Trzeba spróbować raz jeszcze, bo myślę, że i Solidarność, i Kukiz, i ludzie którzy byli w marcu na sali BHP w Gdańsku to rzeczywiście jest ta grupa liderów społecznych, którzy mogą w Polsce wiele zmienić na lepsze. Żyjemy w takiej rzeczywistości, że z osobna tego kraju nie naprawimy. Myślę, że to już najwyższy czas, aby Solidarność wzięła na siebie odpowiedzialność za zmienianie Polski.

I znów rozlegnie się krzyk, że Solidarność miesza się do polityki, że powinna się od tego trzymać z daleka.
– A ja po raz kolejny powtórzę, że bez działań politycznych nic nie da się osiągnąć. Inicjatywy obywatelskie, społeczne, głos w referendum czy w wyborach to też są działania polityczne. Może to sobie ktoś nazwać innym słowem, ale nie zmieni to faktu, że są to działania właśnie polityczne. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że w sprawach pracowniczych typu umowy śmieciowe czy nowelizacja Kodeksu pracy decyzje zapadają na Wiejskiej. I są tylko dwa kierunki, aby to szaleństwo niekompetentnych polityków zatrzymać, załatwić coś pozytywnego dla ludzi. Jeden kierunek to bardzo silny związek zawodowy Solidarność, wielomilionowy i mogący na jedno skinienie wyprowadzić na ulice Warszawy milion manifestantów, albo będący w stanie co pół roku przeprowadzać w kraju strajk generalny.

A drugi kierunek?
– Uzyskać możliwość politycznego wpływu na to, co dzieje się na Wiejskiej. I nie ma mowy o powtórce z AWS. To byłoby powielenie fatalnego błędu. Aby ten wpływ polityczny uzyskać mamy tylko jedną alternatywę. Możemy podpisać kontrakt z jakąś partią polityczną i popierać ją w zamian za obietnicę realizacji zapisanych w kontrakcie postulatów związkowych. Albo decydujemy, że wybieramy drogę samodzielną, polegającą na wprowadzeniu silnej reprezentacji społeczeństwa – nie partii, podkreślam, ale społeczeństwa – do Senatu i tam pracujemy na rzecz zmiany ordynacji wyborczej, kwestii referendum, prawa pracy. I to musi być znacząca, większościowa siła w Senacie, która jest w stanie coś wywalczyć. Bo gdy słyszę w naszym związku głosy, że należałoby może zawalczyć o 7, może 10 senackich mandatów i w ten sposób kontrolować władzę, to śmiech mnie ogarnia. W jaki sposób 10 senatorów ma kontrolować władzę. Szkoda na to czasu i środków.

Czy to nie jest przecenianie roli Senatu? Przecież to maszynka do przyklepywania ustaw uchwalonych w Sejmie. W tej tzw. izbie refleksji, refleksji można ze świecą szukać. Jest tylko izba.
– Gdyby jednak wprowadzić 51 senatorów z Platformy Oburzonych do Senatu, to już by tak nie wyglądało. To byłaby na tyle silna grupa, że mogłaby faktycznie kontrolować władzę, odrzucać szkodliwe społecznie elementy ustaw, korzystać z własnej inicjatywy ustawodawczej.

Uzyskanie tylu mandatów dzięki pospolitemu ruszeniu wydaje się mało realne…
– Wszystko zależy od ludzkiej determinacji. Ja uważam, że to realne i apeluję o powrót do tego, co działo się parę miesięcy temu. Do wykorzystania szansy, jaką daje Platforma Oburzonych. Nie można stawać w połowie drogi. Trzeba po prostu wziąć na siebie odpowiedzialność.

Jednym z politycznych postulatów ogólnopolskiego protestu NSZZ Solidarność była sprawa zmian w ustawie o referendum. Wprowadzenie obligatoryjności referendum po zebraniu odpowiednio dużej liczby podpisów. Odrzucenie przez Sejm obywatelskich inicjatyw referendalnych najpierw w sprawie wieku emerytalnego, a teraz w sprawie obowiązku szkolnego dla sześciolatków i reformy szkolnictwa pokazuje, jak wielką wagę ma ten postulat.
– To obok kwestii pracowniczych jeden z najistotniejszych elementów dążeń związku. To kluczowy postulat. To nie jest tylko kwestia kontrolowania władzy, ale jej sprawowania przez Naród zgodnie z duchem Konstytucji. To również niezwykle ważny element samoorganizacji społeczeństwa. Chęć przeprowadzenia referendum w tak ważnych sprawach jak ustawa emerytalna czy kwestia obowiązku szkolnego dla sześciolatków i reforma szkolnictwa była dowodem na zdolność społeczeństwa do samoorganizacji. Odrzucenie obu tych inicjatyw pokazało też bezmiar arogancji obecnej władzy. Prawo, które pozwala na taką arogancję jest bezwzględnie złe, dlatego tak ważny jest postulat zmiany prawa w kwestii obligatoryjności referendum. Ten postulat łączący społeczne dążenie do odzyskania kontroli nad władzą i odzyskania poczucia faktycznego uczestnictwa w obywatelskich mechanizmach demokratycznego państwa prawa nie został wystarczająco mocno zaakcentowany i przeszedł w pewnym sensie niezauważony. I to jest druga sprawa, którą ze smutkiem muszę określić jako niewykorzystaną szansę związku w tym roku. Ale mam nadzieję, że tę sprawę doprowadzimy do końca, przedstawimy obywatelski projekt zmian w prawie o referendum.

Tyle, że od razu wraca pytanie, czy to nie będzie kolejna bitwa bez szans na zwycięstwo.
– Rozumiem te wątpliwości. Od długiego czasu jesteśmy na barykadach. Staczamy zwycięskie potyczki, ale nie odnosimy strategicznego zwycięstwa. Problem polega na tym, że nie potrafimy doprowadzić do takiej walnej, rozstrzygającej bitwy, a mieliśmy już takie szanse, choćby po akcji „Stop 67”, po śląsko-dąbrowskim marcu i ogólnopolskim wrześniu. Wygrywamy te potyczki wizerunkowo, w społecznym odbiorze, ale zaraz po potyczce wracamy do okopów. To jest nasz główny problem, że nie potrafimy w skali kraju wypracować sobie wspólnej koncepcji wygrania wojny, a jeżeli nawet ją ustalamy, to w niektórych momentach te ustalenia nie są dotrzymywane. Coraz częściej myślę o tym, że główna przeszkoda na drodze do zwycięstwa tkwi jednak wewnątrz związku.

Z Dominikiem Kolorzem, przewodniczącym śląsko-dąbrowskiej Solidarności rozmawiał Grzegorz Podżorny

Dodaj komentarz