Solidar Śląsko Dąbrow

Wolny Związkowiec to moje dziecko

Co wspólnego miał Pan z dziennikarstwem przed 1980 rokiem?
– Zupełnie nic, podobnie jak reszta zespołu redakcyjnego. Byliśmy kompletnymi amatorami. Braki w sztuce dziennikarskiej nadrabialiśmy kreatywnością i dążeniem do prawdy. Mieliśmy pomysł na biuletyn, ale nie mieliśmy dziennikarzy. Wtedy w ogóle brakowało nam ludzi z wyższym wykształceniem. Po sierpniu 1980 roku profesjonalni dziennikarze bali się pisać prawdę. Większość z nich nie potrafiła się jednoznacznie opowiedzieć, po której jest stronie barykady. Gdyby byli odważniejsi, to z całą pewnością im przekazalibyśmy redagowanie gazety.

Wolny Związkowiec zaczął ukazywać się w Hucie Katowice już od 15 września 1980 roku, w kilka dni po podpisaniu Porozumienia Katowickiego. Kto podjął tak szybką decyzję o jego wydawaniu?
– Już od pierwszych dni strajku w sierpniu 1980 roku dostrzegaliśmy potrzebę informowania ludzi. Dlatego Komitet Strajkowy zdecydował o oddelegowaniu mnie do redagowania biuletynu. Naszym zamysłem było przełamanie monopolu informacyjnego z oficjalnego obiegu. Chcieliśmy też, by nasza gazeta była wolną trybuną dla osób, które miały coś interesującego do powiedzenia.

O czym informowaliście w niej ludzi?
– Przede wszystkim o tym, jakie są ich prawa. Z czasem nasze pismo zaczęło nabierać opiniotwórczego charakteru. Zaczęliśmy też kształcić naszych czytelników m.in. z najnowszej historii Polski. W biuletynie przedrukowywaliśmy także literaturę z drugiego obiegu.

Jak załoga przyjęła pierwszy numer Wolnego Związkowca? Ludzie nie bali się czytać tej wywrotowej gazety?
– Pierwsze numery rozdawałem sam na bramie głównej. Pracownicy byli bardzo nieufni. Oni nie tylko bali się czytać tę gazetę, ale przede wszystkim bali się ją od nas brać. Postrzegali ją, jak coś zakazanego. Zabierali biuletyn ukradkiem, żeby nikt nie widział.

Przy jego rozdawaniu pewnie musiał się Pan sporo natrudzić, bo przecież wasza gazeta wydawana była w nakładzie aż 15 tys. egzemplarzy.
– Taki nakład zapisany został w porozumieniu zawartym przez nas z dyrekcją huty po zakończeniu strajku. Mieliśmy prawo do wydawania pisma z wykorzystaniem zakładowej poligrafii. Ale już wkrótce okazało się, że korzystając z poligrafii podlegaliśmy także odgórnym rygorom. Na szczęście na wiosnę 1981 roku otrzymaliśmy z darów maszynę poligraficzną.

Do tego czasu cenzura kładła „łapę” na gazecie?
– Do cenzury nie nosiliśmy żadnych materiałów, bo żeśmy się z nią nie zgadzali. Ale od momentu, gdy zaczęliśmy wydawać Wolnego Związkowca, dział poligrafii był pod specjalnym nadzorem Komitetu Wojewódzkiego PZPR i esbecji. Kilka razy musieliśmy zagrozić strajkiem, bo próbowano nam przeszkodzić w wydrukowaniu niektórych tekstów. Doszło do tego, że chcieli położyć całkowitą cenzurę na artykule, który został napisany z okazji rocznicy 11 listopada. Stanowczo nie wyraziłem na to zgody i wtedy ukazał się numer z białą plamą.

W biuletynie zamiast tekstu było puste miejsce?
– To była nasza reakcja na cenzurę. W ten sposób do szału doprowadziliśmy nie tylko dyrekcję huty, ale też towarzyszy z Katowic. Później korespondenci prasowi z Zachodu oceniali, że to była pierwsza po wojnie w bloku wschodnim biała plama w gazecie.

Co spowodowało zwiększenie w krótkim czasie nakładu gazety aż do 50 tys. egzemplarzy?
– Wolny Związkowiec stał się wręcz rozchwytywany po aferze rysunkowej w sierpniu 1981 roku. Zamieściliśmy w nim karykaturę Leonida Breżniewa jako niedźwiedzia. Co ciekawe ten towarzysz był też naszym kolegą z pracy, bo miał legitymację nr 1 pracownika Huty Katowice. Po 13 grudnia 1981 roku na łamach naszej gazety złożyłem mu nawet życzenia z okazji urodzin od kolegów z pracy. Ale to zamieszczona wcześniej w biuletynie karykatura Breżniewa sprawiła, że Wolny Związkowiec zdobył ogromną popularność w kraju.

Czyżby zakładowa gazeta docierała do czytelników w całej Polsce?
– Przypomnę tylko, że w Hucie Katowice od razu powstał Międzyzakładowy Komitet Robotników. W nim swoich przedstawicieli miały załogi z wielu zakładów z regionu. Dodatkowo nasza huta była jeszcze wtedy wielkim placem budowy. Pracowali tu ludzie z firm z całego kraju. W pierwszych dniach września delegacje ich pracowników właśnie u nas rejestrowały związek. To za ich pośrednictwem gazeta kolportowana była do ich macierzystych zakładów.

Legalnie wydaliście 68 numerów gazety. Jak to możliwe, że podczas strajku po ogłoszeniu stanu wojennego ukazało się jej aż 31 numerów? Podobno biuletyn wychodził wtedy nawet kilkakrotnie w ciągu jednego dnia.
– To było możliwe, bo zmniejszyliśmy jego objętość. Zawierał tylko informacje o sytuacji w kraju i w hucie. Należy dodać, że na strajku warunki pracy były żadne. Nie było całego zespołu redakcyjnego. Zajmowaliśmy się zarazem składem i powielaniem. Pracowaliśmy w pomieszczeniach socjalnych pracowników z wielkiego pieca. Pamiętam, że wszyscy byliśmy na ogromnym stresie.

Jakie wyroki dostaliście za Wolnego Związkowca po pacyfikacji strajku?
– Najniższą karę 3 lat więzienia otrzymali ludzie, którzy kolportowali go na mieście. Redaktorzy gazety zostali skazani na kary od 4 do 7 lat. Ja dostałem 5,5 roku. Ale nikt z nas nie odsiedział całego wyroku. Objęły nas amnestie. Wyszedłem pod koniec 1982 roku. Ale inwigilowany byłem aż do 1990 roku.

W wolnej Polsce w latach 1994-95 wrócił Pan do gazety. Nie brakowało Panu wtedy adrenaliny, która towarzyszyła Wam przy jej redagowaniu w latach 80.?
– Adrenalina była, bo to było tuż po antysolidarnościowym strajku, który w hucie zorganizował Sierpień 80. Ten strajk osłabił struktury Solidarności i naszą gazetę. Moim zadaniem było wzmocnienie pisma. Udało mi się to zrobić w ciągu roku.

Co Pan czuje dziś, gdy myśli o Wolnym Związkowcu?
– Ogromny sentyment, bo ta gazeta to przecież moje dziecko.

Ze Zbigniewem Kupisiewiczem, pierwszym redaktorem naczelnym Wolnego Związkowca, pisma Solidarności Huty Katowice rozmawiała Beata Gajdziszewska

Wolny Związkowiecbiuletyn NSZZ Solidarność z Huty Katowice, wydawany jest od 15 września 1980 roku decyzją Międzyzakładowego Komitetu Robotników. Legalnie ukazywał się co tydzień do 12 grudnia 1981 roku. W tym czasie jego redagowaniem zajmowało się 10 osób. Od 13 do 23 grudnia 1981 roku biuletyn wychodził jako pismo strajkowe. Do 1988 roku z powodu aresztowań i inwigilacji jego redaktorów wydawany był nieregularnie w drugim obiegu. Konsekwencją przemian w Polsce po 1989 roku była zmiana dotychczasowego charakteru pisma. Z walczącej z komunistyczną władzą gazety Wolny Związkowiec przeobraził się w związkowe pismo informacyjne. Za jego pośrednictwem załoga Huty Katowice informowana jest m.in. o działalności zakładowej Solidarności oraz o bieżących problemach pracowników i firmy. Podobnie jak na początku lat 80. wciąż drukowany jest w zakładowej poligrafii, ale zmieniły się częstotliwość jego wydawania i nakład. Wolny Związkowiec ukazuje się jako dwutygodnik w nakładzie 2,5 tys. egzemplarzy. Pismo jest dostępne zarówno w wersji tradycyjnej, jak i elektronicznej.

Dodaj komentarz