Wolne media
Obiektywna informacja to towar deficytowy. W związku z tym, że w naszym kraju w zasadzie nie ma prasy, która próbowałaby w sposób rzetelny opisywać rzeczywistość, jesteśmy skazani na domysły i spekulacje. Musimy ponownie przyswajać sobie dość powszechną w PRL-u umiejętność czytania między wierszami, wyciągania wniosków z tego, czego nie napisano, a nie z tego, co zapełnia szpalty. Patrzeć raczej na kontekst niż treść. Najistotniejszych wiadomości szukać wśród małych notek ukrytych między bijącymi po oczach tytułami tekstów propagandowych, które udają obiektywną informację.
Generalnie bez sporego zapasu wiedzy, doświadczenia, umiejętności logicznego wnioskowania i odporności na manipulację, trudno jest korzystać z dzisiejszej prasy jako źródła obiektywnej wiedzy o świecie. – Ale mamy przecież wolność w Internecie, tam nie ma jednej linii redakcyjnej, tam są różne punkty widzenia! – ktoś zakrzyknie. Czyżby? Ja widzę to zgoła odmiennie.
Po pierwsze tzw. czołowe portale informacyjne też mają swoje ściśle określone linie redakcyjne. Szeregowi pracownicy mediów, coraz to nowi i zatrudniani na „śmieciówkach”, nawet sobie z tego nie zdają sprawy. Są przekonywani, że pracują w mediach apolitycznych. Wszak ich przełożony, wydawca, czy jak tam zwał, nigdy nie powie wyrobnikom, że ich materiał nie nadaje się do publikacji ze względów politycznych. Z młodymi naiwniakami, którzy łby mają wypełnione akademickimi opowieściami o standardach medialnego obiektywizmu, nie tak to się robi. Się powie z wystudiowanym lekceważeniem: „Ale to potwornie nudne…”. Ewentualnie: „Nasz odbiorca (czytelnik, słuchacz, widz) tego nie chce. Wybierze konkurencję”. Wystarczy. Młody ten kit kupi. A starszy stażem albo wierzy, że takie tematy są nudne, albo wie, że temu pracodawcy takich rzeczy się nie robi. Słowem, wolny rynek mediów.
Po drugie, w Internecie ludzie zamykają się we własnych gronach, czytają tylko te portale, które potwierdzają ich poglądy i zajmują się przekonywaniem przekonanych. To jest zamknięty krąg. Zero wymiany myśli, zero dyskusji, nieustająca naparzanka. Już nawet nie wiadomo, czy to partyjna plemienność przeniosła się do sieci, czy też odwrotnie – sieciowe zwyczaje plemienne opanowały świat polityki.
Po trzecie Internet to raj dla tzw. dziennikarzy obywatelskich. Poznałem paru takich i miałem tę nieprzyjemność obcować z ich „tfurczością”. Żeby to chociaż była zwykła grafomania. Trudno. Każdemu się zdarza, nawet z pewną regularnością. Ale to była maskara teksańskim długopisem mechanicznym. Pod każdym względem. To poziom komentarzy pod tekstami w tzw. wiodących portalach. Niezbity dowód na absolutną prawdziwość konstatacji Stanisława Lema dotyczącej skali idiotyzmu na świecie. W dodatku z idiotami mieniącymi się dziennikarzami obywatelskimi jest tak, że często mają nawet dobre intencje, ale i tak zawsze wychodzi im na odwrót.
Można by na to machnąć ręką, powiedzieć z rezygnacją: „Takie czasy” i udać się na emigrację wewnętrzną, ale to oznacza absolutną klęskę. Dzięki temu oszuści, którzy kłamali rano, w południe i wieczorem, będą dalej bez cienia wstydu oblepiać miasta i wsie swoimi podobiznami. – Ale co zrobić? – zapytacie. Odpowiedź nasuwa się sama. Postąpić tak, jak robili to Polacy w PRL. Jeśli władza, również ta medialna, do czegoś cię namawia, zrób na odwrót. Jeśli ta władza kogoś promuje, tak jak np. Ryszarda Petru i partię Nowoczesna, łap się za kieszeń. Jeśli ta władza kogoś atakuje, to najprawdopodobniej jest to człowiek godzien Twojego zaufania i poparcia. Po prostu.
Jeden z Drugą:)
źródło foto: raport Parlamentarnego Zespołu ds. Obrony Wolności Słowa