Solidar Śląsko Dąbrow

Władza wie lepiej

W ostatni piątek przez Katowice i miasta ościenne przetoczyła się w przenośni i dosłownie najbardziej prestiżowa kolarska impreza w Polsce Tour de Pologne. Jeżeli komuś po Euro mało było sportowych emocji, trafiła mu się kolejna gratka i to nie w żadnej Warszawie czy innym Kijowie, ale na naszej śląskiej ziemi. Jeżeli ktoś igrzysk ma już dosyć to… miał pecha. Władze Katowic wymyśliły szatański sposób, aby skłonić do uczestnictwa w Tourze nawet tych, którzy myślą, że Lance Armstrong był pierwszym człowiekiem na księżycu. Trik zadziałał nie tylko na rdzennych mieszkańców stolicy Górnego Śląska, ale także na wszystkich tych, którzy w mieście owym w pocie czoła zarabiają na swoją miseczkę ryżu.

Pomysł genialny w swojej prostocie. Nie trzeba było setek tysięcy złotych na jakieś tam strefy kibica czy inne cuda na kiju. Wystarczyło na cały dzień zamknąć wszystkie główne szlaki komunikacyjne w mieście i problem rozwiązany. Jak już się na chama do Katowic w dzień wyścigu pchałeś to teraz siedź, oglądaj, rób tłum i nie marudź. Jeżeli przytomnie wziąłeś urlop, to jest przynajmniej szansa, że z nudów obejrzysz kolarzy z Katowicami w tle w telewizji. Mnie urlopu było szkoda i postanowiłem zaryzykować. Chytrze, jak mi się z wtedy wydawało, wymyśliłem sobie, że jeżeli zerwę się z pracy nieco wcześniej, to uda mi się zdążyć na ostatni tramwaj i niczym Ryszard Szurkowski umknę przed peletonem. Promotorzy Touru okazali się jednak jeszcze sprytniejsi i ostatni tramwaj wbrew zapowiedziom na stronie internetowej z rozkładem jazdy, puścili pół godziny wcześniej. I tak po raz kolejny władza choć w tym przypadku na szczeblu lokalnym udowodniła mi, że lepiej wie co jest dla mnie dobre. Zamiast piątkowe upalne popołudnie spędzić w domu, trwoniąc pewnie czas na jakieś bzdury, mogłem na własne oczy zobaczyć dramatyczny finisz IV etapu przed katowickim Spodkiem. Organizatorzy Touru zadowoleni, kolarze zadowoleni, ja zadowolony.

Zadowolić postanowił nas wszystkich również premier wespół z ministrem pracy. I nie chodzi tu niestety o kolarski wyścig (choć gdyby tegoroczny Tour wygrał Polak, następnego dnia jak nic we wszystkich zaprzyjaźnionych mediach oglądalibyśmy, jak gości na śniadaniu w KPRM), ale o wysokość płacy minimalnej. Jakiś mądry człowiek w ustawie o minimalnym wynagrodzeniu za pracę zamieścił przepis, że jego wysokość co roku będzie ustalana przez rząd i partnerów społecznych w Komisji Trójstronnej. Dzięki takiemu rozwiązaniu o wysokości najniższego wynagrodzenia mieli decydować nie tylko oderwani od rzeczywistości politycy, którzy o kosztach życia w naszym kraju wiedzą tyle, ile im powiedział kolega z poselskiej ławy, poseł I, II i wszystkich innych kadencji. Tyle w teorii. Rząd peło od paru lat forsuje w Komisji Trójstronnej nową świecką tradycję. Donek tudzież donkowy minister spotyka się z partnerami społecznymi, mówi, ile będzie wynosiła płaca minimalna i wychodzi. Tak stało się również w zeszły piątek. Konsultacje były? Były. Dialog społeczny jest? Jest. Donek będzie zadowolony, ministrowie będą zadowoleni, pracownicy muszą być zadowoleni.

Trzeci z Czwartą:)

autor foto:Gajowy

Dodaj komentarz