Solidar Śląsko Dąbrow

Wiatraki zabijają ptaki

Wiatraki zabijają ptaki. I uprzedzam od razu lojalnie, że to nie będzie tekst o zgubnym wpływie wentylatorów na potencję. Nie chodzi też o żadną tzw. kampanię społeczną za unijne (czyli również nasze pieniądze) przeciwko producentom wentylatorów, tudzież innych urządzeń klimatyzacyjnych wyposażonych w wiatraki. To stwierdzenie faktu, a z faktami się nie dyskutuje, no chyba, że jest się w telewizyjnym studiu tzw. wiodącej stacji. Zresztą tam też od pewnego czasu z faktami się nie dyskutuje. Tam fakty się przeinacza.

Ale wracając do głównego wątku, czyli trójramiennego zabójcy ptaków. Kilka miesięcy temu agencja Associated Press podała, że na amerykańskich farmach wiatrowych rocznie ginie blisko 600 tys. ptaków, w tym chronione prawem bieliki amerykańskie. Ten ptak to nawiasem mówiąc godło Stanów Zjednoczonych. W tym tygodniu ukazała się informacja, że władze USA nałożyły pierwszą w historii karę na właścicieli farm wiatrowych za zabijanie ptaków. Kara wynosi milion dolarów.

Informacja jak informacja, powiecie: nic specjalnego. Błąd. To kraj anglosaski, gdzie prawo opiera się na precedensach, a to oznacza, że właściciele innych farm wiatrowych w Stanach już trzęsą bawełnianymi portkami. Trzeba będzie wyskoczyć z kasy. Ale nie do tego zmierzam. Problemy milionerów nie są moimi problemami. Czasami powiedziałbym: na szczęście. Czasami rzekłbym: niestety. Ale inna rzecz mnie nurtuje. Gdzie był Greenpeace, gdy wiatrak odcinał skrzydło orłu, głowę sokołowi i kuper dzikiej gęsi? Ratował właśnie pandę? Zalesiał puszczę amazońską? A może wchodził po drabinie na dach jakiegoś urzędu w jakimś dziwnym kraju w Europie, w którym po wizy do USA stoi się w kolejkach? A może ta wspaniała organizacja po prostu nie miała interesu w ratowaniu ptaka przed skutkami uderzenia wiatraka? Nie będę dociekał. Wasz klient, wasz pan. Chciałem tylko nieśmiało się zapytać: Nie szkoda wam ptaków?

Jest taka legenda, że zanim pojawiły się czujniki stężenia metanu oraz cały aparat techniczno-biurokratyczny zarządzający metaniorzami, żyły sobie kanarki. Metaniorz zabierał kanarka na dół do kopalni i wcielał się w rolę ornitologa amatora, obserwując funkcje życiowe tego ptoka. Jak ptok się robił słaby, to znaczyło, że trzeba s.., przepraszam, uciekać, bo tu gdzieś jest metan. Bezwonny, bezbarwny, wybuchowy i śmiertelny, jak nie przymierzając wiatrak. Kanarek ratował życie górnikom.

I teraz ćwiczenie umysłowo-moralne dla przeciętnego „grinpisa”  – jak ty byś tę sprawę ideowo potraktował? Uwolnił kanarka z klatki, żeby górnik poszedł na dół bez tego ekologicznego metanomierza? Czy może oskarżył o dręczenie tej żywej istoty i zmuszanie do niebezpiecznej pracy? O kanarku mówię oczywiście, a nie o górniku. Dobra. Nie musicie odpowiadać. Domyślam się, że wolność dla kanarka to sprawa priorytetowa.

Jeden z Drugą:)

Dodaj komentarz