Solidar Śląsko Dąbrow

Unijna recepta na kryzys? Nowe podatki i więcej OZE

Nałożyć nowe opłaty na producentów energii oraz firmy mające jakikolwiek związek z paliwami kopalnymi – to recepta Unii Europejskiej na kryzys energetyczny. Rozporządzenie przyjęte przez Radę UE z pewnością nie spowoduje spadku cen prądu. Jest za to realizacją interesów gospodarczych Niemiec ze szkodą dla krajów takich jak Polska. Pomimo tego dokument został „przyklepany” przez minister Annę Moskwę.

30 września ministrowie ds. energii z państw członkowskich UE osiągnęli polityczne porozumienie w sprawie rozporządzenia dotyczącego rozwiązania problemu wysokich cen energii. Wbrew nazwie dokument nie zawiera w zasadzie żadnych rozwiązań pozwalających obniżyć te ceny. Rozporządzenie koncentruje się na tym, co Bruksela lubi najbardziej, czyli na wprowadzaniu nowych parapodatków i opłat.

Nawet jedna trzecia zysku
Jedną z nich ma być tzw. „składka solidarnościowa” od zysków przedsiębiorstw działających w sektorach ropy naftowej, gazu ziemnego, węgla i rafineryjnym. Co ciekawe, w przypadku węgla nie chodzi wyłącznie o węgiel energetyczny, ale również koksujący. Nowy parapodatek zapłaci więc najprawdopodobniej Jastrzębska Spółka Węglowa. Opodatkowane zostaną nie tylko zyski wypracowane przez kopalnie spółki, ale również przez koksownie wchodzące w skład Grupy Kapitałowej JSW.

Składkę solidarnościową zapłacą wszystkie firmy mające jakikolwiek związek z paliwami kopalnymi, których zyski w obecnym lub przyszłym roku będą wyższe o co najmniej 20 proc. w porównaniu do lat wcześniejszych. Wysokość składki będzie ustalana przez poszczególne kraje członkowskie, ale nie może być mniejsza niż 33 proc. od „nadwyżki” zysku.

Drugi instrument zawarty w rozporządzeniu Rady UE dotyczy ustalenia maksymalnego pułapu dochodów rynkowych dla wytwórców energii na poziomie 180 euro/MWh. Nie oznacza to jednak, że tyle maksymalnie będzie wynosiła cena energii. Po prostu jeśli producent sprzeda ją drożej, nadwyżkę będzie musiał oddać państwu.

Maksymalny pułap dochodów rynkowych będzie dotyczył w zasadzie wszystkich technologii produkcji energii poza elektrowniami zasilanymi gazem i węglem kamiennym. W rozporządzeniu wskazano, że drastyczny wzrost cen tych dwóch surowców energetycznych spowodował, że producenci nie osiągają nadmiernych zysków, a więc nie ma czego ograniczać.

Skorzystają głównie Niemcy
Mogłoby się wydawać, że wyłączenie węgla kamiennego to ukłon w stronę Polski, której energetyka w znacznym stopniu opiera się na tym surowcu. W rzeczywistości instrument opracowany przez Radę UE jest skrojony na potrzeby Niemiec. Polskie elektrownie węglowe wykorzystują krajowy surowiec, wielokrotnie tańszy od węgla pochodzącego z importu. Według najnowszych dostępnych danych Agencji Rozwoju Przemysłu w lipcu elektrownie płaciły za węgiel z polskich kopalń średnio 344 zł za tonę, czyli ok. pięciokrotnie mniej od ceny obowiązującej na europejskich rynkach. Niemcy również produkują znaczną część energii z węgla kamiennego i w ostatnich miesiącach przywracają pracę kolejnych, zamkniętych wcześniej elektrowni węglowych. Jednakże nie posiadają czynnych kopalni węgla kamiennego, więc niemieckie elektrownie muszą importować surowiec po cenach rynkowych.

Co warte podkreślenia, producentów energii z odnawialnych źródeł limit dochodów będzie dotyczył tylko częściowo. Właściciele farm wiatrowych czerpią zyski z dwóch podstawowych źródeł. Pierwsze to dochody ze sprzedaży wyprodukowanej energii, a drugie to wszelkiego rodzaju dopłaty, bez których OZE nie miałyby szans utrzymać się na rynku. Tylko w 2020 roku dopłaty do OZE w samych Niemczech wyniosły niemal 31 mld euro. Ustalony przez Radę UE limit dla producentów energii w przypadku OZE będzie dotyczył wyłącznie dochodu ze sprzedaży energii, olbrzymie dopłaty właściciele farm zachowają w całości dla siebie.

Trzecim filarem rozporządzenia Rady UE jest dobrowolne ograniczenie zużycia energii o 10 proc. oraz obligatoryjna redukcja o 5 proc. w godzinach szczytu. To rozwiązanie również zyskało akceptację polskiego rządu, choć minister Moskwa wielokrotnie zapewniała w mediach, że nie zgodzi się na żadne przymusowe ograniczenie zużycia energii.

Gdzie trafią pieniądze?
Pieniądze ściągnięte w formie nowych danin i opłat od producentów energii mają być przeznaczone na walkę ze skutkami wysokich cen energii. Kraje członkowskie będą jednak mogły je przeznaczyć wyłącznie na cele wskazane przez Brukselę. Jednym z nich są rekompensaty dla producentów energii, którzy sprzedają ją poniżej kosztów produkcji. Największym beneficjentem tu też będą Niemcy, które zyskają możliwość dotowania swoich elektrowni na gaz ziemny i węgiel kamienny. Polska z tego instrumentu nie skorzysta. Energii z gazu wytwarzamy bardzo niewiele, a dzięki taniemu polskiemu węglowi, elektrownie węglowe przynoszą zyski.

Pieniądze z nowych parapodatków będzie też można wydać na rekompensaty dla gospodarstw domowych, małych i średnich przedsiębiorstw oraz zakładów energochłonnych. Wsparcie będą mogły jednak otrzymać wyłącznie firmy, które realizują inwestycje w odnawialne źródła energii. Ponadto promocja OZE to kolejny cel, który będzie można finansować.

Bez refleksji
Innymi słowy UE pod pretekstem walki z kryzysem energetycznym przeprowadzi kolejny gigantyczny transfer pieniędzy z tradycyjnego przemysłu i energetyki do OZE. Unijne elity wciąż nie przyjmują do wiadomości, że to właśnie taka polityka klimatyczno-energetyczna jest jednym z głównych powodów obecnego kryzysu.

Szkoda, że tej refleksji brakuje również w polskim rządzie. „Polityczna zgoda” osiągnięta przez unijnych ministrów oznacza, że również polska minister Anna Moskwa taką zgodę wyraziła. Po raz kolejny powtórzył się scenariusz, w którym rządzący wypowiadają się krytycznie na temat polityki klimatyczno-energetycznej UE wyłącznie na potrzeby polskiej opinii publicznej. Jednak gdy przychodzi co do czego, grzecznie podpisują się w Brukseli pod kolejnymi rozwiązaniami szkodliwymi dla naszego kraju.

Łukasz Karczmarzyk
źródło foto: consilium.europa.eu