Uczciwy, czyli dziwak
Rodzicielstwo to generalnie fajna sprawa. Łatwo nie jest, ale plusy zdecydowanie przewyższają minusy. Powtarzam to sobie zawsze, gdy muszę wyjść gdziekolwiek ze swoją latoroślą. Latorośl ma już ponad rok, a ja do tej pory nie opanowałem całej tej procedury. Zawsze zapomnę jakiegoś elementu ekwipunku spacerowego. A to smoczka, a to nawilżanych chusteczek, niezastąpionych gdy dziecko się czymś upaprze. A upaprze się na pewno i to za każdym razem. Ubrać cieplej, żeby nie zmarzło? Czy raczej lżej, żeby się nie zgrzało. Sam nie wiem, co gorsze. Gdy już dopnę ostatni guzik w ostatniej warstwie ubranka okazuje się, że w międzyczasie latorośl nawaliła w pieluchę. Wtedy opcje są dwie: przewinąć i jeszcze raz mordować się z ubieraniem, albo spacerować wyłącznie zgodnie z kierunkiem wiatru. Druga opcja, choć kusząca, z oczywistych względów odpada.
Gdy w końcu uda się wyjść na zewnątrz, jest trochę spokoju. Choć nie zawsze. Czasem poza główną misją, czyli spacerem po parku, matka dziecka zleca człowiekowi zadania poboczne. Najczęściej są to zakupy. Jak wygląda wizyta w supermarkecie z wózkiem dziecięcym i jego zawartością, która nie potrafi ani na sekundę usiedzieć na miejscu, za to wszystkiego chce dotknąć, a najlepiej złapać i zabrać ze sobą do domu, nie będę nawet opowiadał.
Ostatnio po powrocie z takiej eskapady zauważyłem, że w wózku oprócz dziecka jest też pomarańcza, którą zamiast do sklepowego koszyka włożyłem do wózka, aby zyskać chwile spokoju, a potem zwyczajnie zapomniałem wyłożyć na taśmę przy kasie. Innymi słowy, nie dość, że sam zgrzeszyłem przeciwko siódmemu przykazaniu, to jeszcze wrobiłem we współudział niewinne dziecię, na dodatek własne.
Następnego dnia pełen wstydu i skruchy ponownie poszedłem na zakupy do supermarketu. Po odstaniu swego w kolejce opowiedziałem pani kasjerce o całym zajściu i zadeklarowałem chęć uiszczenia zapłaty za wyniesioną nieumyślnie pomarańczę. Pani kasjerka zamiast dyskretnie załatwić sprawę najpierw zdębiała, a następnie wezwała kierowniczkę. Obie panie naradzały się co ze mną począć na tyle długo, że zdążyłem stać się obiektem zainteresowania wszystkich klientów stojących w kolejce do mojej i sąsiednich kas. Ostatecznie okazało się, że za pomarańczę zapłacić nie mogę, bo sprzedają je na wagę, a nie wiadomo ile ważyła ta, którą nieświadomie zajumałem. Na propozycję, że w takim razie chętnie zapłacę za cały kilogram, panie też nie przystały „bo tak się nie da”. Ostatecznie okazało się, że kradzież, do której sam się przyznałem, ujdzie mi całkowicie na sucho.
Nie to jednak było najdziwniejsze. Zarówno pani kasjerka, jak i jej przełożona, a także wszyscy ludzie w kolejce patrzyli na mnie jak na wariata. Chłop przychodzi i zawraca głowę o jakąś pomarańczę za parę groszy, mimo że wyniesienie jej ze sklepu uszło mu na sucho. Daję głowę, że gdyby dzień wcześniej pani za kasą zauważyła tę nieszczęsną pomarańczę, nie tylko pozwoliłaby mi za nią zapłacić, ale kazałaby mi to zrobić.
Puenta tej historii jest przygnębiająca. Okazuje się, że w codziennym życiu drobny przejaw zwykłej uczciwości jest traktowany jak coś dziwacznego, a nie jak norma, która dziwić nikogo nie powinna. Z kolei człowiek, który stara się być uczciwy, nawet w błahych sprawach, prędzej czy później wyjdzie na idiotę.
Trzeci z Czwartą:)