Solidar Śląsko Dąbrow

To już pewne. Rachunki za prąd będą coraz wyższe

Tuż przed Świętami Wielkanocnymi minister klimatu wydał rozporządzenie, które zagwarantowało, że energia w naszym kraju będzie nadal drożeć, a jej cena nie spadnie co najmniej przez najbliższe 25 lat.

Do 2040 roku na Bałtyku powstaną farmy wiatrowe o łącznej mocy od 8 do 11 GW. Tak przynajmniej wynika z ustawy offshore, która weszła w życie w lutym tego roku. Koszt inwestycji rząd szacuje na 130 mld zł i – co należy podkreślić – są to szacunki niezwykle ostrożne. W ustawie zapisano również dwustopniowy system subsydiowania wiatraków na morzu. W pierwszej fazie programu, w której mają powstać farmy o mocy 5,9 GW wsparcie będzie przyznawane w drodze decyzji prezesa Urzędu Regulacji Energetyki.

Cena centralnie planowana

System dopłat do morskich farm wiatrowych będzie oparty o tzw. prawo do pokrycia ujemnego salda. W maksymalnym uproszczeniu mechanizm ten wygląda następująco: inwestor uzgadnia z URE cenę, jaką będzie dostawał za każdą MWh wyprodukowanej energii. Jeśli na rynku sprzeda tę energię taniej, państwo dopłaci różnicę.

Ile będzie wynosić ta gwarantowana cena? 30 marca minister klimatu Michał Kurtyka podpisał rozporządzenie określające ją na poziomie 319,6 zł za MWh. Powyższa kwota będzie co roku waloryzowana o wskaźnik inflacji. Formalnie jest to cena maksymalna, co oznacza, że URE nie może zaoferować właścicielom farm wiatrowych więcej. Jednakże raczej pewne jest, że jeśli nawet zaoferuje im mniej, to obniżka będzie jedynie symboliczna.

Jak wynika z danych Urzędu Regulacji Energetyki, średnia hurtowa cena energii w ubiegłym roku w naszym kraju wyniosła 252,69 zł, czyli o wiele mniej niż zapłacimy za prąd z morskich wiatraków. Warto podkreślić, że ubiegłoroczna cena energii była rekordowo wysoka z powodu szybujących cen uprawnień do emisji CO2, za które musi płacić energetyka węglowa, zgodnie z wymogami polityki klimatyczno-energetycznej Unii Europejskiej.

Absurd klimatycznej daniny

Tutaj warto zatrzymać się na chwilę i policzyć, ile kosztuje klimatyczny parapodatek nałożony przez Brukselę na energetykę węglową. Obecna cena uprawnień do emisji CO2 wynosi już ok. 45 euro za tonę. Najnowocześniejsze działające w Polsce energetyczne bloki węglowe emitują ok. 750 kg CO2 na każdą wyprodukowaną MWh energii. Przeliczając euro na złotówki, wychodzi, że w cenie każdej MWh prądu wyprodukowanego w elektrowni węglowej co najmniej 151 zł to opłata za CO2. Dla porównania koszt węgla potrzebnego do wyprodukowania 1 MWh energii to obecnie nieco ponad 100 zł.

Innymi słowy elektrownie węglowe znajdują się obecnie w absurdalnej sytuacji, w której klimatyczny parapodatek to dla nich koszt o połowę wyższy niż zakup surowca, z którego wytwarzają energię. Gdyby ten podatek zlikwidować, elektrownie węglowe byłaby w stanie produkować energię nieporównywalnie taniej, niż morskie farmy wiatrowe. Rzekoma przewaga konkurencyjna OZE nad energetyką konwencjonalną wynika wyłącznie z ogromnych obciążeń nałożonych na węgiel z jednej strony i równie wielkich dopłat do wiatraków z drugiej. Nie ma to nic wspólnego z rzeczywistymi kosztami produkcji energii, a tym bardziej regułami wolnego rynku.

Prąd z wiatraków nie stanieje

Lektura ustawy offshore obala jeszcze jeden często powtarzany mit o energetyce wiatrowej, który brzmi następująco: „na początku rzeczywiście trzeba do niej dopłacać, żeby technologia mogła się rozwinąć. Jednak gdy to nastąpi, prąd z wiatraków stanieje.”

Nic takiego się nie stanie i autorzy polskiej ustawy offshore doskonale o tym wiedzą. Właśnie dlatego okres wsparcia dla morskich farm wiatrowych zapisany w ustawie obejmuje 25 lat, czyli cały cykl żywotności morskiej farmy wiatrowej. Do wiatraków na Bałtyku będziemy więc dopłacać od pierwszego do ostatniego dnia, w którym będą się one kręcić. Ponadto stała, gwarantowana cena przez całe 25 lat nie tylko nie sprzyja, ale w praktyce wyklucza jakikolwiek postęp technologiczny. W tak zaprojektowanym systemie nie ma absolutnie żadnego powodu, dla którego właścicielom farm wiatrowych opłacałoby się inwestować w jakiekolwiek badania i rozwój.

Na koniec warto wspomnieć o tym, skąd będą pochodzić pieniądze na dopłaty do farm wiatrowych na morzu. Otóż ten koszt, który wyniesie wiele dziesiątek miliardów złotych, zostanie przerzucony bezpośrednio na obywateli. Zgodnie z ustawą subsydia do morskich farm wiatrowych będą finansowane wprost z opłaty OZE, która jest doliczana do rachunków za prąd nas wszystkich.

Dla kogo to złoty interes?

Morskie farmy wiatrowe to złoty interes dla tych, którzy będą je budować. Nie ma chyba innej branży, w której zwrot inwestycji jest w 100 proc. zagwarantowany, a zysk jest całkowicie pewny i odgórnie zaplanowany na 25 lat naprzód. Dla rządzących program rozwoju energetyki offshore to również same korzyści. Inwestycje w „czystą”, „zieloną” energię to znakomita recepta na zdobycie poklasku w mainstreamowych mediach, a rozmach programu inwestycyjnego z pewnością zrobi wrażenie na wyborcach. Tym bardziej że przytłaczająca większość potencjalnego elektoratu nie ma bladego pojęcia, iż owe inwestycje przyjdzie im finansować z własnych portfeli przez kolejne ćwierćwiecze. Co prawda, gdy rachunki za prąd będą nadal rosnąć – a będą na pewno – pojawi się społeczne niezadowolenie. Jednak wówczas politycy zrobią pewnie to, co zwykle, czyli zwalą winę na „drogą” energię z węgla.

Łukasz Karczmarzyk
źródło foto: flickr.com/Lars Plougmann