Solidar Śląsko Dąbrow

Taki system

Iwan Rabinowicz pracował w wytwórni wózków dziecięcych. Gdy jego żona zaszła w ciążę, postanowił „zorganizować” wózek dla pociechy. Wynosił po kolei części z taśmy produkcyjnej, a gdy miał już komplet, zaczął je składać. I tu pojawił się problem, bo jakkolwiek by nie złożył, zawsze mu wychodził kałasznikow. Z felietonami od paru tygodniu mam zupełnie to samo. Od czegokolwiek bym nie zaczął, na końcu i tak wychodzi mi to samo. Ale po kolei.

Bary mleczne to jeden z tych polskich wynalazków, z których jako naród możemy być dumni. Pierwszy powstał 1896 roku. W latach Wielkiego Kryzysu popularność barów mlecznych wzrosła jeszcze bardziej, a dzięki państwowej regulacji cen w tego typu placówkach, były one dostępne dla każdego. I tak jest, a właściwie było do chwili obecnej. Bary mleczne dostają dotacje od państwa. Dzięki temu na ciepły posiłek stać i studenta będącego na garnuszku rodziców, i staruszka, któremu wysokość emerytury zawęża gastronomiczne pole manewru.

Jeżeli nigdy nie byliście w tego typu lokalu, to radzę się pospieszyć, bo ich dni są raczej policzone. Od tego roku obowiązuje rozporządzenie ministra finansów w sprawie rozliczania dotacji do posiłków sprzedawanych w barach mlecznych. Jest w nim lista surowców, których można używać do przygotowania subsydiowanych potraw. Jeśli w kuchni dorzucą do gara cokolwiek innego, bar straci dotacje. Na ministerialnej liście nie ma przypraw innych niż ocet sól, cukier i świeży, niesuszony pieprz. Nie ma na niej również wody. Nie trzeba być mistrzem patelni, żeby wiedzieć, że zgodnie z nowymi przepisami gotować się zwyczajnie nie da.

Państwo rocznie przeznacza na dotacje do barów mlecznych ok. 20 mln zł. Możliwe, że rząd postanowił te pieniądze zaoszczędzić. Te 20 baniek to jednak nawet nie promil wydatków budżetowych, a więc kwota dla rządzących absolutnie niewarta zachodu. Winne jest tutaj raczej przeurzędniczenie naszego państwa. I nie chodzi o urzędników sądów, urzędów skarbowych, ZUS-u czy innych społecznie niezbędnych instytucji, których pracownicy tyrają za grosze i jeszcze obrywają z każdej strony za durne decyzje swoich przełożonych. Chodzi o armię urzędasów administracji centralnej, powołanej głownie po to, aby stanowiła karny elektorat, chodzący z całymi rodzinami na wybory, aby zagłosować na partię, która daje im jeść. Każdy żołnierz w tej armii musi udowodnić sens swojego istnienia, więc produkuje bez opamiętania kolejne przepisy rozporządzenia i zarządzenia.

Tym razem wyszło im gotowanie bez wody i przypraw, co wymyślą jutro, strach pomyśleć. Tak będzie dopóty, dopóki nie przełamiemy błędnego koła partiokracji i nie przywrócimy naszego państwa i jego instytucji obywatelom, I nieważne, czy partia nazywa się X, czy Y. Ten system każdego prędzej czy później wchłonie, każdego złamie. Pokusa jest zbyt wielka. Właśnie dlatego trzeba wspierać Kukiza, bo on ten system chce zmienić. Nie na niby, nie na potrzeby kampanii wyborczej, tylko naprawdę. Bez patrzenia na własny interes, bez drugiego dna. Po to, abyśmy mogli czuć się jak obywatele, a nie petenci we własnym kraju. Po to, aby emeryt mógł tanio i smacznie zjeść obiad w barze mlecznym i żaden polityk czy urzędnik mu tego prawa nie odbierał, bo taki kaprys przyszedł mu do głosy. Miało być o barach mlecznych, a znowu wyszedł mi karabin.

Trzeci z Czwartą;)

 

Dodaj komentarz