Tak to się robi w Europie
Kiedy kończy się dialog, a zaczyna dyktat silniejszego, strajk to często jedyna droga do skutecznej obrony swoich praw. Doskonale rozumieją to na Zachodzie. Wbrew temu, co próbuje się nam wmawiać, strajki nie są polską specjalnością, a wręcz przeciwnie.
Jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, w ubiegłym roku w naszym kraju przeprowadzonych zostało zaledwie 17 strajków. Dla porównania w Hiszpanii było ich ponad 700. Nawet w Wielkiej Brytanii, w kraju, którego obywatele nie słyną ze skłonności do strajkowania, w 2012 roku przeprowadzono 126 tego typu akcji protestacyjnych.
W Grecji cały ubiegły rok upłynął pod znakiem wielkich protestów społecznych przeciwko drastycznym oszczędnościom budżetowym, cieciom socjalnym oraz ogromnemu bezrobociu. Jesienią 2012 roku w tym kraju przeprowadzonych zostało kilka strajków generalnych. Zamknięte zostały ministerstwa, szkoły i państwowe urzędy. Strajkowali pracownicy banków i poczty. Nie funkcjonował transport publiczny, promy i lotniska. Szpitale przyjmowały pacjentów tylko w sytuacji zagrożenia życia. W wielkich demonstracjach na ulicach Aten, Salonik i innych dużych greckich miast wzięło udział w sumie kilkaset tysięcy ludzi. 19 lutego 2013 roku całodobowy strajk generalny ogłosili greccy dziennikarze. Podobnie było w Hiszpanii. W marcu 2012 roku przeprowadzono tam 24-godzinny strajk generalny, w listopadzie akcję strajkową powtórzono w wymiarze 48 godzin.
Nie tylko południowcy
Jednak strajki i masowe protesty nie są domeną jedynie najbardziej dotkniętych przez kryzys krajów z południa Europy. Nawet w najbogatszych krajach UE są one traktowane jako jeden z ważniejszych elementów demokracji i skuteczny mechanizm manifestowania swojego niezadowolenia i wywierania presji na pracodawcach i rządzących. W tym roku już kilkakrotnie strajkowali pracownicy niemieckich lotnisk. W lutym na 24 godziny pracę przerwało pięć tysięcy pracowników szkół i przedszkoli w Berlinie. W ubiegłym roku przeciwko likwidacji swojego zakładu pracy strajkowali pracownicy fabryki Opla w Bochum.
30 listopada 2012 roku kilkaset tysięcy pracowników w Wielkiej Brytanii zastrajkowało w proteście przeciwko wydłużeniu wieku emerytalnego. W całym kraju zorganizowano ok. tysiąca manifestacji. Warto tutaj dodać, że w protestach uczestniczyli nie tylko członkowie związków zawodowych, ale ogromne rzesze zwykłych Brytyjczyków niezadowolonych z tego, co dzieje się w ich kraju. Gdy podobne zmiany w emeryturach forsowano w Polsce, protestowała jedynie Solidarność oraz inne związki zawodowe, choć jak wskazywały wszelkie badania opinii publicznej, zdecydowana większość mieszkańców naszego kraju była przeciwna wydłużeniu wieku emerytalnego do 67 roku życia.
Solidarność to normalność
W belgijskim mieście Genk, gdy okazało się, że koncern Ford ma zamiar zamknąć tamtejszą fabrykę samochodów i przenieść produkcję do Włoch, na ulicę wyszło 40 tysięcy ludzi. W wiecu uczestniczył również gubernator prowincji Limburg Herman Reynders, rektor Uniwersytetu w mieście Hasselt Luc de Schepper, prezes parlamentu Flandrii Jan Peymans, burmistrzowie i radni okolicznych miast. W krajach zachodniej Europy zwykli ludzie oraz przedstawiciele władz państwowych i samorządowych rozumieją, że upadek jednego dużego zakładu pracy oznacza zwolnienia w dziesiątkach innych firm i zapaść gospodarczą całego miasta lub regionu.
Na Zachodzie wiedzą doskonale, że broniąc miejsca pracy swojego sąsiada, broni się również swoich interesów. I nieważne, czy chodzi o kolegę z tej samej firmy, czy o gastarbeitera z innego kraju. W Danii w lipcu ubiegłego roku pracownicy sektora budowlanego zorganizowali strajk w obronie 31 kolegów z Polski, którzy za swoją pracę nie otrzymali wynagrodzenia. Największy duński związek zawodowy 3F w oświadczeniu dla mediów zapowiedział, że dopóki Polakom nie zostaną wypłacone zaległe pensje, na budowach, na których pracowali, nie zostanie wbity ani jeden gwóźdź. Solidarny protest poskutkował i polscy pracownicy dostali swoje pieniądze.
Łukasz Karczmarzyk