Ta huta ma przeszło 215 lat
Huta Królewska w Chorzowie to jeden z najstarszych zakładów w Europie zajmujący się produkcją wyrobów z żelaza. Jej początki sięgają przełomu XVIII i XIX wieku. Zakład funkcjonował także pod nazwą Huta Kościuszko.Produkcja w chorzowskiej hucie uruchomiona została w 1802 roku. Znajdując
e się w niej wówczas urządzenia były napędzane parą i był to jeden z najnowocześniejszych zakładów na kontynencie europejskim. Przez dziesiątki lat huta dawała pracę mieszkańcom Chorzowa i pobliskich miejscowości. – Dawniej zawód hutnika przechodził z pokolenia na pokolenie. Mój dziadek budował część huty, walcownię drutu. Później w hucie pracował mój ojciec, następnie ja – wspomina Jan Zawisło, emerytowany hutnik. Pracę rozpoczął w 1968 roku.
Na przepustce, którą otrzymał, widniał numer 13320. W tym czasie w zakładzie prowadzony był pełny cykl produkcyjny. Większość z zatrudnionych w niej hutników pracowała fizycznie. – Z przywożonej do huty rudy żelaza powstawały wyroby gotowe, m.in. szyny kolejowe. Niemal wszystkie prace wykonywane były ręcznie, co wymagało ogromnego wysiłku. Widziałem, jak kilkumetrową szynę obracało kilku pracowników. Dzisiaj robią to specjalistyczne urządzenia – dodaje. Fizycznej pracy wymagało też znakowanie gotowych szyn, czyli wybijanie na nich numerów z informacjami dotyczącymi m.in. daty produkcji. – Kilku ludzi podchodziło do szyn w odpowiednim momencie i wybijało numery młotkami. Obecnie robi się to przy pomocy walcarek i znakownic – podkreśla Jan Zawisło.
Hałas i wysokie temperatury
– Nie było urządzeń wspomagających. Elementy, które się wymieniało na piętnastometrowych suwnicach, trzeba było nosić na plecach. Pracownicy zatrudnieni na walcowni wsuwali do walców pasma rozgrzanej stali – dodaje Zygmunt Kaczmarczyk, który pracę w chorzowskiej hucie rozpoczął w 1959 roku. Miał wtedy 14 lat i był uczniem II klasy szkoły zawodowej, która działała przy zakładzie. Podkreśla, że oprócz wysiłku fizycznego hutnicy musieli sprostać bardzo trudnym warunkom panującym w zakładzie. Przeszkadzał im hałas i wysokie temperatury.
– Z boku ustawiało się siatki, po których spływała woda, co miało lekko schłodzić pracowników
– mówi pan Zygmunt.
Praca bez przerwy
Huta pracowała 24 godziny na dobę przez 365 dni w roku. Zdarzało się, że pracownicy marzyli o wolnej niedzieli. – Na wydziale kolejowym byłem zatrudniony w systemie trzyzmianowym i miałem wolną tylko jedną niedzielę w miesiącu. Później udało mi się przejść na walcownię średnią, która pracowała w systemie czterobrygadowym. To oznaczało, że po czterech dniach roboczych, wolnych było 48 godzin – opowiada Zygmunt Kaczmarczyk. – Mój ojciec pracował w systemie trzyzmianowym, żeby zjeść z nim niedzielny obiad, przychodziliśmy z menażkami pod zakład – dodaje pan Jan.
Od produkcji do przetwórstwa
W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku Huta Królewska była jednym z największych zakładów przemysłowych w Chorzowie. Na początku lat 90-tych wygaszone zostały piece martenowskie, co było jednoznaczne z zakończeniem procesu produkcji surówki. Od tego momentu huta ma charakter zakładu przetwórczego, w którym powstają wyroby walcowane. Obecnie należy do koncernu ArcelorMittal Poland. Zatrudnia ok. 300 pracowników. – W hucie funkcjonują trzy wydziały: Wydział Walcowni Dużych, Wydział Walcowni Średnio-Małej oraz Wydział Akcesoriów Kolejowych – mówi Zbigniew Maligłówka, przewodniczący zakładowej Solidarności.
Z oddziału AMP w Dąbrowie Górniczej do Chorzowa dostarczane są półprodukty, tzw. kęsiska które poddaje się dalszej obróbce. Żeby było to możliwe, trzeba je ponownie rozgrzać, ale proces ten został zautomatyzowany. – Zimne, pięciometrowe kęsisko trafia do pieca i gorące wylatuje na kolejne linie produkcyjne. Ingerencja człowieka w ten proces jest znikoma, sprowadza się do obsługi maszyn – wyjaśnia przewodniczący zakładowej Solidarności. Zaznacza, że mimo postępu technologicznego, niektóre prace w dalszym ciągu wykonywane są ręcznie.
Agnieszka Konieczny
Źródło foto: wikimedia.org/public domain