System kształcenia zawodowego nie jest dopasowany do rynku pracy
Pod koniec ubiegłego roku bezrobocie w województwie śląskim spadło do 8,2 proc. Przy ogólnym wskaźniku wynoszącym 9,8 proc. jest to jeden z najlepszych wyników w kraju. Wciąż jednak poważnym problemem jest niedopasowanie oczekiwań pracodawców i umiejętności osób poszukujących pracy.
W grudniu w statystykach Powiatowych Urzędów Pracy w woj. śląskim widniało 148,5 tys. bezrobotnych. To o ponad 27 tys. mniej niż przed rokiem. 27,3 proc. ogółu zarejestrowanych osób posiadało wykształcenie zawodowe zasadnicze, policealnym lub średnim zawodowym legitymowało się 22 proc. bezrobotnych. Wydawać by się więc mogło, że pracodawcy nie potrzebują pracowników po szkołach zawodowych i technikach. Nic bardziej mylnego.
Pod koniec 2015 roku Wojewódzki Urząd Pracy w Katowicach, na podstawie własnych statystyk i rozmów z przedsiębiorcami, przygotował tzw. barometr zawodów. Profesje, które się w nim znalazły, podzielone zostały na trzy grupy: zawodów deficytowych, zawodów, w których występuje równowaga na rynku pracy oraz zawodów nadwyżkowych, czyli m.in. filozofów, historyków, politologów, pedagogów i filologów. Na liście zawodów deficytowych umieszczonych zostało przeszło 40 profesji. Okazuje się, że przedsiębiorcy poszukują m.in. betoniarzy, zbrojarzy, blacharzy i lakierników samochodowych, a także cieśli, cukierników, fryzjerów, piekarzy, techników elektryków oraz techników mechaników.
Kiepska jakość kształcenia
– Duża liczba zarejestrowanych bezrobotnych, którzy posiadają wykształcenie zawodowe lub uprawnienia do wykonywania określonego zawodu, spowodowana jest trzema czynnikami. Pierwszy z nich to kiepska jakość kształcenia zawodowego, która nie jest ukierunkowana na praktykę zawodową. Drugi, zdezaktualizowanie kwalifikacji i umiejętności sporej grupy zarejestrowanych osób, najczęściej długotrwale bezrobotnych w wieku 50+. Trzecią przyczyną są niskie zarobki. Z tego powodu część osób wyuczonych w danym zawodzie nie chce podejmować w nim pracy – mówi Grzegorz Sikorski, dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Katowicach. Jego zdaniem kluczowe znaczenie ma sposób kształcenia zawodowego, który w części szkół publicznych jest mało skuteczny. – Młodzi ludzie, którzy kończą taką szkołę, nie są w pełni funkcjonalnymi pracownikami, gotowymi do podjęcia pracy w danym zawodzie i pracodawcy niechętnie ich zatrudniają – dodaje dyrektor katowickiego WUP.
– Młodzież od lat jest kształcona na tym samym poziomie. Część nauczycieli praktycznej nauki zawodu nie podnosi swoich kwalifikacji i nie wsłuchuje się w potrzeby przedsiębiorców. W efekcie nawet jak młody człowiek ma w papierach zawód np. ślusarza, to w praktyce okazuje się, że jego umiejętności nie odpowiadają potrzebom pracodawców – zwraca uwagę Mirosław Truchan, wiceprzewodniczący śląsko-dąbrowskiej Solidarności, reprezentujący związek w Wojewódzkiej Radzie Zatrudnienia.
W ocenie Beaty Białowąs, dyrektor Izby Rzemieślniczej oraz Małej i Średniej Przedsiębiorczości w Katowicach, wprowadzane systematycznie reformy szkolnictwa zawodowego idą w złym kierunku. – Trzeba jak najwięcej środków przeznaczać na to, żeby pracodawcy chcieli przyjmować uczniów na praktyki. Teraz ogromne pieniądze są pompowane w tworzenie tzw. centrów kształcenia praktycznego. Nawet jeżeli będą one najlepsze, to nie zastąpią uczniom nauki zawodu w konkretnych firmach – przekonuje Białowąs.
Bariery ustawowe i mentalne
Pracodawcy też dostrzegają ten problem i coraz częściej są gotowi sami kształcić młodzież, ale napotykają na bariery ustawowe i finansowe. Jak informuje Mirosław Truchan, niedawno gliwicka Izba Budownictwa zwróciła się do Wojewódzkiego Urzędu Pracy i śląsko-dąbrowskiej Solidarności z informacją, że jest gotowa zaoferować młodzieży praktyki zawodowe. – Młodzi ludzie uczyliby się rzeczywiście tego, co jest potrzebne, ale okazało się, że barierą są finanse. Pracodawca jest w stanie samodzielnie ponieść koszty np. odzieży roboczej, ale na razie nie można zrefundować mu samego kształcenia, czyli opłacić nauczyciela z tego zakładu pracy, który tych młodych ludzi będzie uczył. Mam nadzieję, że to się zmieni – dodaje Truchan.
Kolejną kwestią jest przekonanie gimnazjalistów, że warto uczyć się konkretnego zawodu. Problemem wciąż jest stereotypowe myślenie. Większość rodziców jest przekonana, że tylko wyższe studia zagwarantują ich dzieciom zdobycie dobrej pracy. – Dopiero teraz trwa powolny proces odkłamywania mitu, że szkoły zawodowe są dla kiepskich uczniów. Do szkoły zawodowej może iść dobry uczeń, który chce się nauczyć konkretnego zawodu i w nim pracować – mówi Beata Białowąs. W jej ocenie łatwa dostępność do ogólniaków spowodowała, że absolwenci gimnazjów często je wybierają, potem idą na studia i w wieku 24 lat uświadamiają sobie, że nie mają w rękach konkretnego fachu i nie znajdą zatrudnienia.
Utrudniona ścieżka edukacji
Innym powodem, dla którego młodzież niechętnie wybiera edukację w zasadniczych szkołach zawodowych, jest utrudniona ścieżka uzupełnienia wykształcenia, zdania matury i zdobycia uprawnień zawodowych na poziomie technika. Reforma kształcenia zawodowego z 2011 roku zlikwidowała technika uzupełniające dla dorosłych. – Teraz absolwent szkoły zawodowej jeżeli chce mieć wykształcenie średnie zawodowe, musi pójść do dwuletniego liceum ogólnokształcącego, zdać maturę oraz kwalifikacyjne kursy zawodowe, które organizowane są tylko przez samorządy po zebraniu grupy 20 chętnych. W efekcie np. w Zabrzu od momentu wejścia w życie tej reformy nie przeprowadzono ani jednego kursu na technika cukiernika – dodaje dyrektor Izby Rzemieślniczej oraz Małej i Średniej Przedsiębiorczości w Katowicach.
Agnieszka Konieczny
źródło foto:pixabay.com