Solidar Śląsko Dąbrow

Sprytne łapki szopa

Powoli wszystko wraca do normy. Ludzie, którzy z nieodgadnionych dla mnie przyczyn przed każdymi wyborami dostają plemiennego szwungu, powoli wracają do równowagi psychiczno-emocjonalnej. Można znowu w miarę bezpiecznie zapytać na ulicy, która jest godzina, bez obawy, że w odpowiedzi usłyszy się, że właśnie nadszedł czas nowej Polski lub ewentualnie ostatnia godzina polskiej demokracji. Wzmożenie i zbiorowa histeria powoli wietrzeją z ludzkich głów i ekranów telewizorów. Z tych drugich raczej na pewno tylko na chwilę. Już dzisiaj powoli rozkręca się krytyka rządu, który jeszcze nie powstał i posłów, którzy nawet nie zostali zaprzysiężeni. Nie wróży to dobrze. Już niedługo znowu się zacznie.

Na razie jednak panuje atmosfera wyczekiwania. Wreszcie można poczytać w gazecie o czymś innym, niż partyjna naparzanka. W środku jesieni w mediach zapanowała na chwilę namiastka wakacyjnego sezonu ogórkowego z wszystkimi tego dobrodziejstwami. I tak zamiast dywagacji, która z pań podczas telewizyjnej debaty miała na sobie modniejszą garsonkę i lepiej dopasowane dodatki, możemy poczytać np. o szopie praczu z Sosnowca.

Szop ów grasował po stolicy Zagłębia przez kilka miesięcy. Jako, że stworzenie to wyjątkowo zmyślne i cwane zarazem, nie dał się zdekonspirować i utrzymywał swoją obecność w całkowitej tajemnicy. Tylko kury hodowane w ogródku zasiedlonym przez szopa zaczęły znikać w niewyjaśnionych okolicznościach. Właściciele posesji nie zdając sobie sprawy z obecności szkodnika, byli przekonani, że kurzym skrytożercą jest raczej jakiś drapieżny ptak lub inny bezpański pies. Szopa nikt się nie spodziewał, bo z reguły żyją za oceanem, a nie za Brynicą.

W końcu jednak szop-złodziejaszek dał się nakryć jak ostatni frajer. Z żołądkiem pełnym cudzego drobiu, w poczuciu zupełnej bezkarności zasnął w biały dzień na drzewie, zamiast skryć się gdzieś przed wzrokiem opinii publicznej i tam spokojnie trawić to, co wcześniej zachachmęcił. W jednej chwili właścicielom ogródka spadły łuski z oczu, a wszystkie niecne występki nieproszonego gościa wyszły na jaw. Na nic zdało się ordynarne rżnięcie głupa. Szop nie zdołał już nikogo przekonać o swojej niewinności. Nie pomógł mu ani niewinny wygląd, ani urocze usposobienie, za pomocą którego jego gatunek skrywa swoje złodziejskie skłonności. Wszyscy już wiedzieli, że gdy szop pociesznie szoruje łapkami, to zaraz coś tymi łapkami podpieprzy. Później sprawy potoczyły się już bardzo szybko. Właściciele ogródka wezwali straż miejską, strażnicy zawiadomili służby weterynaryjne, a te szkodnika złapały i wywiozły w bliżej nieokreślone miejsce odosobnienia.

Morał z tej opowieści jest całkiem budujący. Okazuje się, że w ludziach ostała się jeszcze odrobina zdrowego rozsądku. Wciąż potrafimy rozpoznać złodzieja, nawet gdy udaje niewiniątko i przez długi czas skutecznie ukrywa, co ma za uszami. Czasem, aby przejrzeć na oczy wystarczy kilka miesięcy i parę zaginionych kur. Niekiedy jednak potrzeba na to więcej czasu. Zdarza się, że i 8 lat.

Trzeci z Czwartą:)

 

 

Dodaj komentarz