Solidar Śląsko Dąbrow

Sprawy pracownicze to priorytet

Zmiany w systemie edukacji powinien poprzedzić dialog społeczny. Reforma oświaty jest potrzebna, ale nie może zostać przeprowadzona kosztem zwolnień tysięcy nauczycieli oraz pracowników administracji i obsługi – podkreślają związkowcy z oświatowej Solidarności.

Prawo i Sprawiedliwość, które zwyciężyło w październikowych wyborach parlamentarnych, nie wycofuje się z obietnic dotyczących reformy szkolnictwa. Kilka dni temu w wywiadzie radiowym prof. Piotr Gliński, szef Rady Programowej tego ugrupowania zapowiedział, że zmiany mogą wejść w życie już we wrześniu przyszłego roku. Najważniejsze z nich to zniesienie obowiązku szkolnego dla sześciolatków i likwidacja gimnazjów, oznaczająca powrót do ośmioletniej szkoły podstawowej, czteroletnich liceów ogólnokształcących i pięcioletniej nauki w technikach.

Posłanka Elżbieta Witek, która w nowym rządzie najprawdopodobniej będzie odpowiadała za resort edukacji, zapewnia podczas rozmów z dziennikarzami, że w związku z reorganizacją szkolnictwa żaden nauczyciel nie straci pracy. Zdaniem związkowców z oświatowej Solidarności zmiany rzeczywiście są potrzebne, bo rządząca przez 8 lat koalicja PO-PSL doprowadziła do degradacji szkolnictwa, ale powinny zostać poprzedzone rzetelnym dialogiem społecznym. Kwestia bezpieczeństwa pracy nauczycieli musi stać się jednym z najważniejszych tematów związanych z planowaną reformą. – Od nowego rządu będziemy domagali się pisemnych deklaracji dotyczących utrzymania miejsc pracy we wszystkich typach szkół – mówi Lesław Ordon, przewodniczący Regionalnego Sekretariatu Nauki i Oświaty NSZZ Solidarność.

Powinni decydować rodzice
Jak wynika z najnowszego badania przeprowadzonego przez Instytut Badań Rynkowych i Społecznych, za zmianami w systemie edukacji opowiada się większość społeczeństwa. Niemal 60 proc. Polaków chce zniesienia obowiązku szkolnego dla sześciolatków. Zdaniem Lesława Ordona decyzję dotyczącą momentu rozpoczęcia przez dziecko nauki szkolnej nowy rząd powinien powierzyć rodzicom. Jeżeli tak się stanie, 1 września 2016 roku do szkoły pójdą uczniowie siedmioletni, którzy w tym roku zostali odroczeni oraz część sześciolatków, których rodzice zdecydują się na wcześniejsze posłanie dzieci do szkół. Znikną obawy, że w pierwszych klasach zabraknie dzieci, a tym samym etatów dla ponad 20 tys. nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej. Innym rozwiązaniem pozwalającym na utrzymanie miejsc pracy jest, zdaniem związkowców, zmniejszenie liczby uczniów w klasach. – Obecnie w klasach od I do III maksymalnie może uczyć się 25 dzieci, my będziemy proponowali obniżenie tej liczby np. do 20 – mówi Ordon.

Stopniowe wygaszanie gimnazjów
Według szacunków strony związkowej w gimnazjach zatrudnionych jest ok. 100 tys. nauczycieli, dlatego zapowiedź likwidacji tych szkół, mimo obietnic polityków PiS, wywołuje niepokój o miejsca pracy. Z drugiej strony, jak wynika ze wspomnianych wcześniej badań Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych tylko 26 proc. Polaków uważa, że gimnazja nadal powinny funkcjonować. Za ich likwidacją opowiedziało się blisko 70 proc. ankietowanych. Rodzice, którzy chcieliby zlikwidowania gimnazjów, podkreślają, że błędem było skupienie w jednym miejscu nierzadko kilkuset uczniów w trudnym okresie dojrzewania, przechodzących okres buntu i wyrwanych ze środowiska kolegów, w którym dorastali. – Problemy wychowawcze przesłoniły kwestie związane z nauczaniem. Młodzi ludzie przychodzą do nowej szkoły i zanim nauczyciele ich poznają, mija kilka dobrych miesięcy. Chciałbym powrotu do ośmioletniej szkoły podstawowej. Pewnie wszystkich problemów to nie rozwiąże, ale część na pewno – mówi pan Grzegorz z Jaworzna, ojciec trójki dzieci.

Potrzebne wsparcie z budżetu
Argumentów przemawiających za likwidacją gimnazjów i wydłużeniem nauki w szkołach podstawowych można przytoczyć więcej, ale wprowadzenie zmian będzie trudne. Utrzymanie szkół podstawowych i gimnazjów jest obowiązkiem gmin, szkolnictwo ponadgimnazjalne leży w gestii powiatów. – Obawiamy się, że szkoły średnie, które już mają problem z nadmiarem pracowników, nie będą chciały zatrudniać dodatkowych nauczycieli – mówi Lesław Ordon. Trudną barierą do pokonania mogą okazać się też pieniądze.Zadłużone samorządy, na które przez ostatnie lata rządząca koalicja przerzucała kolejne zadania bez przekazywania wystarczających środków na ich realizację, nie będą w stanie udźwignąć tak ogromnej reorganizacji szkolnictwa. Bez wsparcia z budżetu państwa będzie to po prostu niemożliwe. Kolejna kwestia to zmiana podstaw programowych, napisanie nowych programów nauczania i dostosowanie do nich podręczników. Są to wydatki, które trzeba liczyć w milionach złotych.

Agnieszka Konieczny

 

Dodaj komentarz