Solidar Śląsko Dąbrow

Sprawiedliwe rozłożyć koszty kryzysu

Panie profesorze, jak wytłumaczyć przeciętnemu Kowalskiemu powody kryzysu gospodarczego. Czy musiał nastąpić?
– Jako ekonomista muszę wyrazić pokorę. Nie wiem, czy ten kryzys musiał nastąpić, ale nie można go rozpatrywać w kategoriach tego, co działo się w samej gospodarce. System gospodarczy w znacznej mierze kształtują decyzje polityczne. Pytanie tylko, czy ten system mógł zostać ukształtowany przez współczesny kapitalizm z większą odpornością na kryzys.

Mnie się wydaje, że mógł, ale są ekonomiści, którzy uważają, że ten proces był obiektywny i teraz trzeba po prostu przecierpieć. Beznadziejna sytuacja na rynku pracy, upokarzająco niskie wynagrodzenia, lawinowe podwyżki cen prowokują pytania: czy zapowiadana kulminacyjna fala kryzysu już nadeszła czy może to co najgorsze dopiero przed nami?
– Sądzę, że sytuacja w Polsce i na świecie jeszcze się pogorszy. Ale to pogorszenie nie musi być dramatyczne. Polska gospodarka na pewno wchodzi w fazę spowolnienia wzrostu i mam obawy, że będzie ona trwała co najmniej kilka lat. To przede wszystkim oznacza problemy z bezrobociem. Wysokie bezrobocie oznacza słabą pozycję pracowników na rynku pracy, która nie będzie sprzyjać wywalczeniu przez nich podwyżek płac. Ale problemem w Polsce są też wysokie nierówności i od politycznych rozstrzygnięć zależeć będzie, czy ten proces może być przynajmniej w pewnych granicach zahamowany i odwrócony. Moim zdaniem niesłychanie wiele zależeć będzie od siły związków zawodowych. Spór związków z rządem o system emerytalny to obecnie w Polsce podstawowa sprawa, od której zależeć będzie, czy sytuacja przeciętnych ludzi pogorszy się mocno, czy tylko trochę.

Rozgoryczenie Polaków jest tym większe, że jeszcze w 2008 roku wielu z nich dało wiarę zapewnieniom rządu PO, że jesteśmy zieloną wyspą, której światowy kryzys gospodarczy nie dotknie. A teraz rząd i pracodawcy wszystkie społecznie bolesne decyzje tłumaczą kryzysem i każą nam zaciskać pasa.
– Jak przychodzi trąba powietrzna, to nie jest niczyja wina. I do pewnego stopnia ten kryzys ma taki właśnie charakter. Problem w tym, jak rozłożone są jego koszty. W Polsce ludzie z kręgów uprzywilejowanych potrafią się z nich wykręcić. Koszty przerzucane są poprzez sięganie do dużej liczby bardzo płytkich kieszeni. A kieszenie głębokie pozostają wypełnione i jakoś nikt do nich nie zamierza sięgać. Taki jest trend, ale tak nie musi być. Pracodawcy narzekają, że zwalnianym pracownikom muszą płacić odprawy. Moim zdaniem można je ograniczyć, ale ograniczmy też odprawy menadżerów. Przecież niektórzy z nich otrzymują sumy idące w miliony. Szacuje się, że ich gigantyczne pensje są najwyższe w Europie. Ta polityka rządu nie jest ukierunkowana na ochronę ludzi, którzy najbardziej jej wymagają. To ochrona grup uprzywilejowanych. Moim zdaniem ludzie zaakceptowaliby kłopoty związane z kryzysem pod warunkiem, że mieliby świadomość, że jego koszty ponosimy wszyscy.

Czego spodziewa się Pan po drugim expose premiera Tuska?
– Na pewno nie programu, który w sprawiedliwy sposób rozkładałyby koszty kryzysu i ograniczał go w jakimś stopniu. Pomiędzy polityką tego rządu, a tzw. cudem, jest jeszcze cały środek. W tym przypadku cud jest niemożliwy. Ulubione powiedzenie Tuska mówi, że polska gospodarka jest jak mały statek na wzburzonym morzu, który nie ma szans szybko dopłynąć do portu. Ale przecież od sternika zależy, czy ten statek nie zatonie, czy jednak, mimo bardzo niesprzyjających warunków, będzie płynął tak szybko, jak tylko to jest możliwe.

Jak zatem przywrócić naszej gospodarce tempo rozwoju na przyzwoitym poziomie?
– W krótkim czasie tempo wzrostu na poziomie 5-6 proc jest poza zasięgiem naszych możliwości. Musimy znaleźć pieniądze, i to niemałe, na politykę demograficzną. Ona jest ważniejsza nawet od tego remedium w postaci niesłychanie radykalnego wydłużenia wieku emerytalnego. Jej zaniedbanie będzie prowadzić do utrzymania bezrobocia na bardzo wysokim poziomie. Jeśli też będziemy się koncentrować tylko na ochronie stabilności cen czy niskiej inflacji, to będziemy tłamsić popyt. A tłamszony popyt powoduje wzrost bezrobocia. Niech inflacja wynosi 4 proc., ale pod warunkiem wzrostu realnych dochodów i spadku bezrobocia. Kluczowe jest również budowanie polskich przedsiębiorstw o zasięgu globalnym, które kompensowałyby kończącą się konkurencyjność opartą o tanią energię. A takich wysiłków ja nie widzę.

Czy sądzi Pan, że zdołamy udźwignąć potężne skutki kryzysu bez niepokojów społecznych?
– W demokracji droga do zmian prowadzi przez wybory i lepszego mechanizmu nie ma. Sprzeciw na ulicy nie rozwiąże problemów, jeśli nie przekształci się w zmiany polityczne, Nie oznacza to, że jestem przeciwko protestom na ulicy. Wiem, że one też mogą rozsądnie stymulować zmianę w sensie politycznym. Rząd PO z całą pewnością musi odejść, ale należy zastanowić się nad alternatywą. W moim przekonaniu musi być ona oparta o solidarne działanie.

Czy ekonomiści są w stanie przewidzieć, jak długo potrwa kryzys i czy długo odczuwać będziemy jego skutki?
– Nie ryzykowałbym takiego twierdzenia. Mnóstwo rzeczy nie wiemy. M.in. nie wiemy, co będzie działo się w Europie, czy uda się uratować strefę euro w obecnym składzie. Wydaje mi się, że raczej nie. Trudno przewidzieć, czy rozstanie z nią będzie żywiołowe z dramatycznymi następstwami dla całej Europy, także i Polski, czy będzie to tzw. aksamitne rozstanie, przeprowadzone w warunkach solidarności.

Kryzys gospodarczy może prowadzić do pogłębienia się innych kryzysów np. kryzysu wartości?
– Na pewno tak, ale są też scenariusze, w których zagrożenie materialnych warunków prowadzi do mobilizacji, do odnowy moralnej. Ale na ogół przy zaostrzeniu finansowym, gwałtownie rośnie spór o podział. Ludzie biją się o dostęp do miski, a to nie sprzyja dobrym rozwiązaniom. Nie ma wątpliwości, że wielki kryzys z lat 30. warunkował rządy Hitlera. Zamęt spowodowany kryzysem, ogromne bezrobocie prowadzą do kwestionowania demokracji, szukania silnego człowieka, który zrobiłby porządek. A do tej pory jakoś nie mamy dobrych przykładów silnych ludzi, którzy skutecznie w dłuższym okresie ten porządek zrobili. Ale chcę podkreślić, że wciąż mamy dobrą szansę, żeby nie wpaść w najgorsze scenariusze.

Z prof. Ryszardem Bugajem z Instytutu Ekonomicznego PAN rozmawiała Beata Gajdziszewska

Dodaj komentarz