Solidar Śląsko Dąbrow

Skąd się wziął tłusty czwartek

Rozpoczynają się w ostatni czwartek przed Wielkim Postem, zwany „tłustym czwartkiem”, a kończą w tzw. „śledzika”, czyli we wtorek poprzedzający Środę Popielcową. Dawniej nieodłącznymi atrybutami „ostatków” były tłuste potrawy, trunki i dobra zabawa.
 
Tradycja świętowania w Polsce ostatnich dni karnawału, nazywanych „ostatkami”, „zapustami” czy „mięsopustami” sięga średniowiecza. „Ostatki” były najbardziej sutym i wesołym okresem w roku kalendarzowym. W nim szczególnie wyróżniał się „tłusty czwartek”. Konsumpcja i zabawy w tym dniu przybierały na sile – mówi Małgorzata Kłych, etnograf z Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu.
 
Dawniej „tłusty czwartek” upływał głównie na jedzeniu ogromnych ilości tłustych potraw i słodkości, które zapijano alkoholem. Bo przed Wielkim Postem ludzie chcieli się dobrze najeść i zabawić. – Na stoły trafiały kraszona kasza, kapusta ze skwarkami, słonina i sadło, a u bogatych mięso i kiełbasy. Podawano również pączki, które kiedyś nadziewano słoniną, boczkiem i mięsem. Pączki na słodko pojawiły się w Polsce w XVI wieku. Na Śląsku zwane były kreplami. W niektórych regionach nadziewane były orzechami lub migdałami. Wierzono, że ten kto na nie trafi, zazna dostatku – opowiada Małgorzata Kłych.
 
W naszym regionie zapustne obrzędy były bardzo urozmaicone, choć całkowicie pozbawione elementów religijnych. Ich brak tłumaczy się tym, że w okresie karnawału nie odbywały się większe uroczystości kościelne. Na wsiach organizowano przeróżne pochody przebierańców, którzy radowali się z rychłego nadejścia wiosny. Najbardziej popularnym było tzw. „wodzenie niedźwiedzia”. Miś ubrany w futrzaną czapkę i kożuch odwrócony włosiem na wierzch, prowadzony był od zagrody do zagrody przez przebranych mężczyzn. Orszak miał do wypełnienia ważne zadania. Uczestnicy pochodu przebrani za młodą parę zapraszali gospodarzy na wesele, czyli na wieczorną zabawę w karczmie, strażak i policjant pobierali kary za zaniedbania w gospodarstwie, złodziejka kradła chleb, lekarz badał domowników, cyganka wróżyła, a kominiarz smarował sadzami. Gospodarze dawali przebierańcom jaja, chleb, ser i drobne datki. 
 
Ostatnią okazją do imprez bogatych w jedzenie i trunki był tzw. „śledzik”, czyli wtorek przed Środę Popielcową. Jego nazwa najpewniej pochodzi od regionalnych zabaw ludowych.
– Na śląskich wsiach uczestnicy zabawy całowali śledzia wiszącego na nitce. To miało im przynieść szczęście – mówi Małgorzata Kłych. 
 
Bywało, że po północy ludzie nie zamierzali skończyć z obżarstwem i opilstwem. Wtedy biesiadników przeganiała postać w łachmanach ze śledziem uwiązanym na tyczce. Nie raz za karę musieli zjeść bardzo słonego śledzia bez popijania.
 
– Po północy w karczmach cichła muzyka i odbywał się tzw. pogrzeb basa. Skrapiano instrumenty wódką lub winem i zakopywano je do ziemi. To oznaczało, że w okresie Wielkiego Postu nie wolno bawić się, śpiewać i muzykować. Na znak, że nastał już Popielec do karczmy wnoszono garnek z żurem i śledzia. Od tej pory przez 40 dni w jadłospisie były tylko żur, śledzie i mączne jadło – wyjaśnia Małgorzata Kłych.
 
Beata Gajdziszewska
 

Dodaj komentarz