Solidar Śląsko Dąbrow

Sąsiad sąsiadowi sąsiadem

Praca organiczna lub praca u podstaw. Niektórzy pamiętają te sformułowania jeszcze z podstawówki, tej sprzed epoki gimbusów. Różnie zapamiętali. Jednym kojarzy się z nazwiskami Orzeszkowa lub Konopnicka. Innym z wyciskającymi łzy nowelami o biednych Antkach, Jankach, Rozalkach wkładanych na trzy zdrowaśki do pieca, dzieciach z suteryn i piwnicznych izb. Ujmując, a w każdym razie starając się ująć rzecz współcześnie i kłaniając się rozumieniu potocznemu, praca organiczna to było takie: „Róbmy swoje”. Róbmy to, jak powiedziałby pewien holenderski selekcjoner polskiej sbornej: „Step by step”, czyli krok po kroku. I druga ważna sprawa, u źródeł pracy organicznej leży założenie, że społeczeństwo jest jednym organizmem i wszystkie jego części muszą być zdrowe, współpracować, aby całość dobrze funkcjonowała, czyli przekładając na dzisiejszy język potoczny: „Wszyscy jedziemy na tym samym wózku”.

Wrażenie, że niniejszy felieton pisze kaznodzieja z belfra rodem, nie jest bezpodstawne. Ale pisanie o rzeczach oczywistych, o których oczywistości zapomnieliśmy, wymusza taki styl. W ten mało przystępny sposób chcę przypomnieć założenia strategii, jaką przyjęły elity nieistniejącego na mapach państwa, aby to państwo miało szansę się odrodzić. Należy codziennie robić swoje, budować podstawy współdziałania i czekać na realną szansę spełnienia marzenia. Rosja, Prusy, Austria, zwana później Austro-Węgrami, miały Polskę w garści, a garście to były mocne. Francuzi czy Brytole mieli Polskę w innej części ciała. Normalka. Interesy naszych bliższych i dalszych sąsiadów są interesami naszych bliższych i dalszych sąsiadów. Twój sąsiad z blokowiska, podmiejskiego domkowiska i jakiegokolwiek innego ludzkiego skupiska ma podobne motywacje jak państwowy sąsiad zza Odry czy też ten znad Sekwany, Tamizy i ten zza Buga. Tu nie ma cudów. To są proste zależności. Większy, liczniejszy, współdziałający, solidarny wewnętrznie wygrywa. Historia zna co prawda przypadki, że nieliczni, ale odważni odnosili zwycięstwa z większymi. Nawet nieczytający Biblii wiedzą, że nieduży Dawid sznajdrem z izraelskiego Bumaru załatwił olbrzymiego Goliata. Ale bez organicznej pracy i bez kolejnych zwycięstw triumf Dawida miałyby wydźwięk wyłącznie piarowy. Skończyłoby się na odliczaniu kolejnych rocznic skutecznego trzepnięcia kamieniem w głowę Filistyna. Takim remisem na Wembley czczonym przez kolejne pokolenia piłkarskich komentatorów.

Snuję ten felieton i sam się dziwię, jakie to snucie przynosi owoce. Syn mnie do tego tematu nakłonił, a właściwe seria pytań, jakie zadał mi w porannym amoku pośpiesznych przygotowań do wyjścia do szkoły. Jakąś książkę historyczną dzień wcześniej przeglądał. Najpierw pytał o Grunwald, potem o Marię Skłodowską-Curie. Jakoś na zabory zeszło. Nie wiedziałem, jak maluchowi wytłumaczyć, że ponad 100 lat temu Polski na mapach nie było. Próbowałem po belfersku klarować, że były takie trzy kraje, które nam nasz kraj zabrały. Wymieniłem, że to Rosja, Austria i Prusy, na które dziś, synu, mówi się Niemcy. A on, trochę ze zdziwieniem, trochę ze złością pragnącego odwetu dziecka zapytał: To dlaczego my tato Bundesligę oglądamy!? I jak tu młodemu uczciwie, szczerze i mądrze na takie pytanie odpowiedzieć? Tym bardziej że tłumacząc z niemieckiego Borussia to Prusy.

Jeden z Drugą:)

 

Dodaj komentarz