Samotność blogera
Ludzie mają różne zainteresowania. Różniste. Niektórzy lubią haratnąć w gałę na boisku wynajętym za cudze pieniądze, inni poszpanować zegarkiem za kilkadziesiąt kawałków pożyczonym od kolegi. Niestety normalnym ludziom za ich hobby nikt nie płaci, więc zazwyczaj szukają sobie bardziej przyziemnych pasji, co wcale nie oznacza, że nudniejszych.
W internetach jest np. gość, który na swoim videoblogu przekonuje, że kocha gotować. Ogląda się go fantastycznie, bez względu na to czy pokazuje jak domowym sposobem przyrządzić najwymyślniejsze frykasy, czy tłumaczy jak fachowo podrzucić na patelni naleśnik, żeby nie wylądował on na podłodze lub na głowie podrzucającego. W jego kuchni gotowanie jest proste, szybkie i możliwe do opanowania przez każdego domowego kucharza z przymusu.
Oprócz sprytnych trików ułatwiających życie w kuchni, facet testuje produkty żywnościowe znanych marek i doradza, co można zjeść z czystym sumieniem, a czego lepiej unikać. Jakiś czas temu sprawdził jakość befsztyku tatarskiego produkowanego przez dużą firmę spożywczą, której nazwa kojarzy się z pewnym drapieżnym ptakiem na literę „s”.
Test był banalnie prosty. Internetowy kucharz usmażył na patelni „tatar” firmy na „s” oraz tatar zrobiony własnoręcznie ze świeżego mięsa. Po obróbce termicznej „tatar” zamienił się w nienaturalnie różowy placek o konsystencji kauczuku i wyglądzie czegoś pomiędzy plasteliną, a żutą przez kilka dni gumą balonową.
Co stało się, gdy bloger wrzucił filmik do sieci? Firma na „s” wycofała swojego chemicznego „tatara” ze sprzedaży, przeprosiła klientów i obiecała, że już nie będzie ich truć? Nic z tych rzeczy. Internetowy kucharz dostał pozew do sądu z żądaniem 150 tys. zł odszkodowania za naruszenie dóbr osobistych i podważenie renomy firmy.
O sprawie napisało kilka portali internetowych, reszta mediów wolała się nie wychylać, żeby przypadkiem nie stracić potężnego reklamodawcy. Wszelkie państwowe instytucje powołane, rzekomo do ochrony konsumentów, wolności słowa i praw obywatelskich nie kiwnęły palcem. Producenta „tatara” nie nawiedziła ani jedna państwowa kontrola, nie idzie po niego minister Sienkiewicz, a premier Tusk nie będzie naciskał na sądy i prokuraturę, aby przykładnie ukarali truciciela.
Biedny bloger powiedział prawdę i słono za to zapłaci. Rozprawa już za kilka tygodni. Internetowy kucharz nie jest władzy do niczego potrzebny, więc nie może liczyć na jakiekolwiek zainteresowanie ze strony własnego państwa. Nie nadaje się na dyżurnego wroga, ani na przydatnego sprzymierzeńca. Nie jest na tyle sławny, aby mógł poprawić notowania rządzącej partii. Nie mieszka nawet w Warszawie, więc jego głos nie uratuje HGW w referendum. Jest po prostu jednym z milionów obywateli tego kraju, czyli w rozumieniu rządzących mniej niż niczym. Zupełnie tak samo jak ja i jak Ty, drogi Czytelniku.
Trzeci z Czwartą:)